Teraz albo nigdy, Elizabeth Adler
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Elizabeth Adler
Teraz albo nigdy
(Now or never)
Przekład Małgorzata Zajtek
1
1.
Noc była chłodna, bezksiężycowa, lekki wiaterek poruszał długimi brązowymi włosami
dziewczyny. Mężczyzna patrzył, jak idzie powoli przez uniwersytecki parking w stronę
czerwonego kabrioletu. Szkła mocnej lornetki wyłapywały każdy szczegół. Choć było późno,
dobrze po północy, a pusty plac wypełniały cienie, dziewczyna szła wolno, powłócząc
nogami, zbyt zmęczona, by w ogóle myśleć o ewentualnym niebezpieczeństwie.
Kochał to... Kochał jej zapierającą dech niewinność, kiedy tak szła ku niemu, niczego nie
podejrzewając.
Wiedział o niej wszystko. Obserwował ją od tygodni, planując tę noc. Wiedział, że wraz
z innymi studentkami wynajmuje dom poza miasteczkiem uniwersyteckim.
Znał adres, zwiedził nawet mieszkanie. Obejrzał bałagan w jej pokoju, wyciągnął się na
jej łóżku, wdychając słabą woń młodego ciała w zmiętej pościeli. Aby zachować to
wspomnienie, preludium przyjemności, jaka go czekała, chwycił parę majteczek ze stosu
brudnej bielizny na podłodze i przycisnął je do twarzy w paroksyzmie pożądania.
Ale szybko się opanował, odkładając brutalną przyjemność i ból na później.
Z niesmakiem omiótł wzrokiem studencki pokój: przepełnione popielniczki, puste puszki po
coca-coli, zgniecione kartoniki po pizzy, stosik płyt kompaktowych.
Zastanawiał się, jak ona może tak żyć. Wcisnąwszy bawełniane majtki do kieszeni,
spokojnie wyszedł przez francuskie drzwi, przez patio i alejkę, na ulicę.
Znał rozkład jej zajęć na uczelni, wiedział, że studiuje w szkole medycznej, a szkołę
średnią skończyła w Baltimore. Znał jej nazwisko, wiedział, że nosi bieliznę od Calvina
Kleina, bawełniane koszulki i zamszowe półbuty. Wiedział, gdzie kupuje kawę i jagodziankę
na śniadanie, gdzie spędza wieczory, i o której godzinie kładzie się spać.
Wiedział, że nie ma chłopaka, na randki chodzi rzadko, całkowicie pochłonięta nauką
i zbliżającymi się egzaminami. Dlatego właśnie powłóczyła nogami, idąc ku niemu przez
parking. Była bardzo zmęczona.
Miał na sobie swój uniform: czarny sweter z golfem, z rodzaju tych, jakie noszą
narciarze, czarne spodnie od dresu i czarną wełnianą kominiarkę z wycięciem na oczy.
Siedział przyczajony na podłodze jej fiata, z dziko walącym sercem.
Dziewczyna zbliżała się i poczuł gwałtowne uderzenie adrenaliny.
Znowu podniósł lornetkę do oczu. Widział jak jej piersi poruszają się pod białą koszulą,
jak czarne legginsy podkreślają linię jej bioder i opinają krok; wyraz zmęczenia na jej ładnej
twarzy, kiedy zaciągnęła się marlboro po raz ostatni i odrzuciła papierosa.
Niedopałek zapłonął w mroku i mężczyzna z niezadowoleniem zmarszczył brwi. Cóż na
niedbalstwo i nieostrożność! Zobaczył, jak dziewczyna obrzuca obojętnym, znużonym
2
wzrokiem jego lśniące, stalowoszare volvo combi, zaparkowane obok fiata. Z wyrazu jej
twarzy wywnioskował, że uznała wóz za wykładnię podmiejskiego życia, taki bezpieczny
samochód typowej bostońskiej rodziny.
Przyciskając do piersi torbę z książkami, wybrała odpowiedni kluczyk, wsadziła go
w zamek i otworzyła drzwi. Mężczyzna wstrzymał oddech i skulił się jeszcze bardziej. Czy
dziewczyna zajrzy do tyłu? Był na to przygotowany.
Z jękiem ulgi rzuciła ciężką torbę na siedzenie pasażera, włożyła kluczyk w stacyjkę
i sięgnęła do kieszeni po następnego papierosa.
Szczycił się tym, że nie dowiedziała się nigdy, skąd padł cios. Błyskawiczne uderzenie
w tętnicę szyjną odcięło na jakiś czas dopływ krwi do mózgu. Paczka marlboro wysunęła się
z jej ręki, kiedy dziewczyna opadła w przód, nieprzytomna, waląc czołem w kierownicę.
Odciągnął ją za długie, brązowe włosy, z niezadowoleniem spoglądając na
czerwieniejący ślad. Lubił, kiedy jego dziewczyny były niepokalane. Wyślizgnął się z wozu,
klnąc pod nosem jego nikłe rozmiary. Otworzył drzwi po stronie dziewczyny i wyciągnął ją
z fotela. Przez parę sekund trzymał ją w ramionach, rozkoszując się jej bezradnością,
kobiecym zapachem, mieszaniną perfum, papierosów i szminki. Była lekka jak piórko,
miękka. Upchnął ją na podłodze volvo, szybko zakleił usta, okręcił przeguby grubą taśmą
klejącą i przykrył ciemnym kocem.
Odwrócił się i spojrzał na żarzący się w mroku niedopałek. Podszedł do fiata, rozgniótł
papierosa butem, podniósł i wrzucił do śmietniczki.
Zatrzasnął tylne drzwi volvo i zajął miejsce za kierownicą. Ściągnął czarną kominiarkę,
na szyi zawiązał dyskretną jedwabną apaszkę i założył drogą, ale przyjemnie znoszoną
tweedową marynarkę. Przeciągając dłonią przez włosy, rzucił szybkie spojrzenie przez
ramię, zapuścił motor i ruszył w stronę bramy. Na parkingu nadal nie było żywej duszy.
Cisza, spokój. Odetchnąwszy z ulgą, mężczyzna nastawił odtwarzacz kompaktowy
i samochód wypełniła kantata Bacha.
Przejażdżka była długa – przeszłogodzinna – ale przyjemna. Snuł w wyobraźni
skomplikowany geometryczny wzór kantaty, kiwając głową do rytmu, uśmiechając się na
myśl o „swojej dziewczynie”, która śpi z tyłu, czeka na niego. Wyciągnął z kieszeni majteczki
od Calvina i przytknął do twarzy, wciągając jej zapach, mile podniecony obietnicą bliskich
przyjemności. Minął Gloucester, potem Rockport, i ruszył dalej na północ, wybrzeżem
oceanu. Wolno przejechał główną ulicą uśpionego miasteczka i pół mili dalej zjechał
w alejkę prowadzącą na plażę. Zaparkował pod osłoną małego, drewnianego molo. Obrzucił
wzrokiem trzy czy cztery łodzie, nasłuchując miękkiego szumu oceanu i pochlupywania fal
pod pomostem. Jedynym źródłem światła był fosforyzujący odblask gwiazd w tafli wody.
Zdjął marynarkę i apaszkę, wysiadł z wozu i otworzył tylne drzwi. Zerknął na świetlną
3
tarczę zegarka. Druga trzydzieści.
Dziewczyna leżała tak, jak ją zostawił, z zamkniętymi oczami, twarzą bladą pod zasłoną
ciemnych włosów. Takie miękkie włosy, pomyślał, wsuwając dłoń w połyskujące pasma.
Takie piękne, nienawistne włosy.
Wyciągnął ją brutalnie z wozu i przytulił do siebie. Przyłożył dłoń do jej twarzy,
przemknął palcami po gładkiej, młodej skórze. Jęknęła i uniosła powieki.
Patrzyła na niego.
Oczy miała niebieskie, ale rozszerzone źrenice sprawiły, że były niemal czarne i miała
kłopoty ze skupieniem wzroku. Klnąc samego siebie za niewłożenie kominiarki – mężczyzna
zarzucił jej szybko koc na twarz i zawlókł ją na plażę.
Posadził przy drewnianym palu i wymierzył ponowne uderzenie w szyję. Jej głowa
opadła na bok, była nieprzytomna. Rozwiązał jej ręce i zaczął bić. Wściekłymi ciosami
okładał głowę, twarz, piersi. Po chwili przerwał, zadyszany. Drżącymi palcami rozpiął jej
koszulę.
Gapił się na nią, przysiadłszy na piętach. Piersi miała małe, dwie doskonałe półkule
uwieńczone różowymi pączkami, teraz całe w brzydkich, czerwonych plamach po
uderzeniach. Padł na nią z okrzykiem niecierpliwości, ssąc i kąsając piersi.
Po chwili usiadł, wyciągnął mały, nieskazitelnie czysty nóż. Plastikową pochwę schował
z powrotem do kieszeni. Z westchnieniem zadowolenia przesunął ostrzem po kciuku. Potem
poderwał głowę dziewczyny i zaczął systematycznie obcinać długie brązowe włosy. Zajęło
mu to trzy, może cztery minuty, ale rozkoszował się każdą sekundą. Czasem myślał, że to
jest najprzyjemniejsza część jego dzieła. Spojrzał na nią. Leżała przed nim półnaga,
z nierówno obciachanymi włosami, taka bezbronna. Roześmiał się radośnie.
Ściągnął z niej czarne legginsy, już z pośpiechem, ponieważ pożądanie narastało
szybko, nie mógł czekać dłużej. Zsunął majteczki, identyczne jak te, które ukradł z pokoju
i spojrzał na ciemny trójkąt włosów, drżąc z oczekiwania. Jaka będzie w środku? Pod
czarnymi narciarkami nie nosił bielizny i po chwili był już w niej, klnąc suchość jej wnętrza,
pławiąc się w jej zapachu, nienawidząc jej.
Zatapiał się w nią gorączkowo, było to więcej niż mógł znieść. Dławiąc krzyk, zatrzymał
się na sekundę.
Cienki nóż był przygotowany. Odwrócił jej ręce wnętrzem dłoni ku górze, po czym
z zawodową precyzją przeciął najpierw prawy, potem lewy nadgarstek. Krew trysnęła
gorącym strumieniem, wtedy zaczął szczytować.
Usiadł, jeszcze rozedrgany. Nic na świecie nie mogło się z tym równać. Była to chwila
władzy.
Uniósł głowę, słysząc głosy. Ktoś szedł plażą. Ujrzał błysk latarki, usłyszał męskie głosy.
4
Odskoczył od dziewczyny.
Idący plażą rybak poderwał latarkę, kierując słup światła w stronę dźwięku. Na ułamek
sekundy wyłapał w mroku twarz mężczyzny, nieruchomym wzrokiem wpatrzonego w światło,
niby zahipnotyzowany zając.
Potem widział, jak ten mężczyzna odwrócił się i uciekł. Jednym szarpnięciem otworzył
drzwi samochodu, rzucił zakrwawiony nóż na podłogę i zapalił silnik.
Zawrócił wóz i pomknął aleją na zgaszonych reflektorach.
– To dziwne, Frank, że ten facet tak zwiewa – powiedział Jess Douglas do swojego
kolegi po fachu.
– Jakby diabeł deptał mu po piętach – przytaknął Frank Mitchell. Zabawiał się pewnie
z jakąś cizią.
Zarechotali radośnie, aż echo poszło po wodzie, unieśli takielunek i ruszyli w stronę
mola i swojej łodzi.
Promień latarki Jessa zamarł, natrafiwszy na rozciągnięte, nagie ciało dziewczyny. Jak
na biało-czarnym filmie grozy, plamy na piasku wydawały się czarne przy białych dłoniach.
– Dobry Boże! – powiedział Frank drżącym głosem. Panie Wszechmogący, spójrz tylko!
Jess upuścił sprzęt i rzucił się w stronę dziewczyny. Przyłożył palce do jej szyi, wyczuł
puls.
– Jeszcze żyje – szepnął. – Skurwiel podciął jej żyły. Daj mi swoją chustę, Frank,
szybko, szybko!
Frank zerwał z szyi bawełnianą chustę i podał ją Jessowi.
– Wiedziałeś Panie, dlaczego uczyniłeś mnie skautem – mruknął Jess, robiąc z chusty
opaskę zaciskową na lewej ręce. Jednocześnie nakazał Frankowi przyciskać puls prawej.
– Jezu! – powiedział, ocierając pot z czoła. – Nic dziwnego, że skurwiel tak zwiewał.
Chciał ją zabić. Musimy sprowadzić pomoc, Frank. Trzymaj jej rękę, jakby twoje życie od
tego zależało, a ja popędzę do budki telefonicznej.
– A jeżeli on wróci? – Frank z niepokojem zerknął w ciemność.
– Boisz się? – zapytał Jess wstając – Jak cholera! – mruknął Frank.
– Ja też. – Jess biegł już plażą. – Dołóż mu, jak wróci, Frank. Pamiętaj, to sprawa życia
lub śmierci. Po prostu przyciskaj żyłę, tylko o to proszę.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]