Terry Pratchett - Kosiarz, !!! 2. Do czytania, ELITARNE KSIĄŻKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TERRY PRATCHETKOSIARZPrzełożył Piotr W.CholewaTytuł orginału:REAPER MANTaniec morris znany jest we wszystkich zamieszkanych wiatach multiwersum.Tańczy się go pod błękitnym niebem, by uczcić przebudzenie gleby, i pod nagimi gwiazdami, ponieważ nadchodzi wiosna i przy odrobinie szczęcia dwutlenek węgla znowu odtaje. Przymus tańca odczuwajš głębinowe morskie istoty, które nigdy nie widziały słońca, i mieszkańcy miast, których jedyny kontakt z naturš polega na tym, że kiedy swoim volvo przejechali owcę.Tańczony jest w sposób niewinny przez brodatych młodych matematyków, do wtóru amatorskiego akordeonowego wykonania Lokatora pani Widgery, albo bezlitonie, przez Zespół Morris-Ninja z Nowego Ankh, który potrafi robić niezwykłe rzeczy ze zwykłš chustkš i dzwoneczkiem.I nigdy nikt nie tańczy go właciwie.Wyjštkiem jest Dysk, płaski i spoczywajšcy na grzbietach czterech słoni, płynšcych przez kosmos na skorupie Wielkiego A'Tuina, żółwia wiata.I nawet tam tylko w jednym miejscu tańczš morrisa jak należy. To mała wioska w górskim łańcuchu Ramtopów, gdzie wielkš i prostš tajemnicę przekazuje się z pokolenia na pokolenie.Mężczyni tańczš tam pierwszego dnia wiosny, w tył i w przód, z dzwonkami uwišzanymi u kolan, w powiewajšcych białych koszulach. Ludzie przychodzš popatrzeć. Potem piecze się na rożnie wołu. Powszechnie uznaje się to za miłš okazję do rodzinnej wycieczki.Ale nie na tym polega tajemnica.Tajemnicš jest inny taniec.Jednak nie zdarzy się on jeszcze przez dłuższy czas.Rozbrzmiewa tykanie, jakby wielkiego zegara. I rzeczywicie, na niebie tkwi zegar i spływa z niego tykanie wieżo wybitych sekund.A przynajmniej wyglšda jak zegar. Ale w istocie jest przeciwieństwem zegara, a największa wskazówka okršża tarczę tylko raz.Pod zamglonym niebem rozcišga się równina. Pokrywajš jš łagodnie falujšce krzywizny, które - gdybymy oglšdali je z daleka -mogłyby nam przypominać co innego. Ale gdybymy oglšdali je naprawdę z daleka, bylibymy bardzo zadowoleni, że jestemy daleko.Tuż nad równinš unoszš się trzy szare postacie. To, czym sš, nie da się opisać w zwykłym języku. Niektórzy nazwaliby je cherubinami, chociaż absolutnie nie majš rumianych policzków. Można zaliczyć je do tych, którzy pilnujš, by działała grawitacja i by czas pozostawał oddzielony od przestrzeni. Nazwijmy je audytorami. Audytorami rzeczywistoci.Toczš ze sobš rozmowę, choć nic nie mówiš. Nie muszš mówić. Włanie zmienili rzeczywistoć tak, że już to powiedzieli.Który powiedział: Nigdy nie stało się nic podobnego. Czy możemy to zrobić?Który powiedział: Trzeba to zrobić. Pojawiła się osobowoć. A osobowoci się kończš. Tylko siły mogš przetrwać.Powiedział to z niejakš satysfakcjš.Który powiedział: Poza tym... Zdarzały się nieregularnoci. Kiedy występuje osobowoć, muszš wystšpić nieregularnoci. To powszechnie znany fakt.Który powiedział: Czy pracował nieefektywnie?Który powiedział: Nie. Pod tym względem nie możemy mu nic zarzucić.Który powiedział: O to włanie chodzi. Ważne jest słowo "mu". Bycie osobowociš zmniejsza efektywnoć. Nie chcemy, żeby to się rozpowszechniło. Wyobramy sobie, że grawitacja rozwinie własnš osobowoć. Stwierdzi, przypućmy, że lubi ludzi.Który powiedział: Zechce ich zgnieć w ucisku? Który powiedział - głosem, który byłby bardziej lodowaty, gdyby nie to, że miał już temperaturę zera absolutnego: Nie.Który powiedział: Przepraszam. To taki mój drobny żarcik. Który powiedział: Poza tym czasami zastanawia się nad swojš pracš. Takie spekulacje sš niebezpieczne.Który powiedział: Co do tego nie ma wštpliwoci. Który powiedział: A zatem jestemy zgodni? Który, który od pewnego czasu wydawał się nad czym zastanawiać, powiedział: Jednš chwileczkę. Czy nie użyłe przed chwilš zaimka liczby pojedynczej "mój"? Chyba nie rozwijasz sobie osobowoci, co?Który powiedział, zawstydzony: Kto? My?Który powiedział: Gdzie wystšpi osobowoć, pojawia się rozdwięk.Który powiedział: Tak, tak. Szczera prawda.Który powiedział: No dobrze. Ale na przyszłoć uważaj.Który powiedział: A zatem jestemy zgodni?Spojrzeli w górę, na widocznš na niebie twarz Azraela. Właciwie to twarz była niebem.Azrael wolno skinšł głowš.Który powiedział: Doskonale. Co to za miejsce?Który powiedział: To wiat Dysku. Płynie w przestrzeni na grzbiecie gigantycznego żółwia.Który powiedział: Aha, to jeden z takich... Nie znoszę ich.Który powiedział: Znowu zaczynasz. Użyłe pierwszej osoby liczby pojedynczej.Który posiedział: Nie! Nie! Nigdy nie używam liczby pojedynczej! A niech to...Rozgorzał ogniem i spłonšł tak, jak płonie niewielki obłoczek pary: szybko i bez zbędnego popiołu. Niemal natychmiast pojawił się następny, identyczny ze swym unicestwionym krewniakiem.Który powiedział: Niech to będzie lekcja. Stać się osobowociš to zakończyć swe istnienie. A teraz... ruszajmy.Azrael przyglšdał się, jak odpływajš.Trudno jest zgłębić myli istoty tak ogromnej, że w rzeczywistej przestrzeni jej wielkoć można okrelić tylko w terminach prędkoci wiatła. Ale zwrócił swš gigantycznš masę i oczami, w których mogłyby zatonšć gwiazdy, wród miliardów wiatów poszukał jednego płaskiego.Na grzbiecie żółwia... wiat Dysku - wiat i zwierciadło wiatów.Brzmiało to interesujšco. A w swym miliardoletnim więzieniu Azrael się nudził.Oto pokój, gdzie przyszłoć przelewa się w przeszłoć przez zwężenie teraniejszoci.Czasomierze stojš na półkach. To nie klepsydry, chociaż wyglšdajš tak samo. Nie służš do gotowania jajek jak te, które można kupić jako pamištki, przyczepione do niewielkiej tabliczki z nazwš wybranego kurortu wypisanš przez kogo o wyczuciu stylu godnym ciastka z galaretš.Nawet nie piasek się w nich przesypuje. To sekundy, w nieskończonoć zmieniajšce "zdarzy się" w "było".I każdy życiomierz ma wypisane imię.A pokój pełen jest cichego szumu ludzkiego życia.Wyobracie sobie tę scenę...Dodajcie teraz ostre stukanie koci o kamienie - coraz bliższe.Mroczna postać przesuwa się przez pole widzenia i sunie wzdłuż nieskończonych półek szeleszczšcego szkła. Klik, klik... Oto klepsydra, której górna częć jest już prawie pusta... Zdjęta z półki. I kolejna... Zdjęta. I więcej. O wiele więcej. Zdjęta, zdjęta.To codzienna praca. A raczej byłaby niš, gdyby istniały tu dni.Klik, klik... Czarna postać idzie cierpliwie wzdłuż półek.I przystaje.Waha się......ponieważ zauważyła małš złotš klepsydrę, niewiele większš od zegarka na rękę.Nie było jej tu wczoraj. A raczej nie byłoby, gdyby istniało tu wczoraj.Kociste palce obejmujš znalezisko i unoszš do wiatła. Wypisano na niej imię - drobnymi wielkimi literami. To imię brzmi MIERĆ.mierć odstawił klepsydrę, ale po chwili wzišł jš znowu. Piasek czasu się przesypywał. mierć na próbę odwrócił życiomierz - dla sprawdzenia. Piasek sypał się dalej, tyle że teraz z dołu do góry. mierć właciwie nie oczekiwał niczego innego.To oznaczało, że nawet gdyby mogły tu istnieć dni jutrzejsze, to i tak ich nie będzie. Już nie.Co zadrżało w powietrzu za jego plecami. mierć odwrócił się powoli i powiedział do postaci falujšcej niewyranie w półmroku:DLACZEGO? Postać mu powiedziała.ALE TO... TAK NIE WOLNO. Postać powiedziała mu, że owszem, wolno.Na twarzy mierci nie drgnšł żaden mięsień - ponieważ ich nie miał.BĘDĘ SIĘ ODWOŁYWAŁ.Postać powiedziała, że powinien przecież wiedzieć, że nie ma odwołania. Nigdy nie ma odwołania.mierć zastanowił się przez chwilę.ZAWSZE STARAŁEM SIĘ JAK NAJLEPIEJ WYKONYWAĆ SWOJE OBOWIĽZKI.Postać podpłynęła bliżej. Przypominała trochę zakapturzonego mnicha w szarej szacie.Powiedziała: Wiemy. Dlatego pozwalamy ci zatrzymać konia.Słońce wisiało nad horyzontem.Najkrócej żyjšcymi istotami na Dysku były jętki, które wytrzymywały ledwie swoje dwadziecia cztery godziny. Dwie sporód najstarszych zygzakowały bez celu nad wodami pełnego pstršgów strumienia. Dyskutowały o historii z młodszymi przedstawicielkami wieczornego wylęgu.- Nie ma teraz takiego słońca jak dawniej - stwierdziła jedna z nich.- Racja. Za dobrych, dawnych godzin miałymy słońce jak należy. Było całe żółte, a nie takie czerwone jak teraz.- 1 było wyżej.- Było. Racja.- A poczwarki i larwy okazywały starszym szacunek.- Tak było. Okazywały - przyznała z pasjš druga.- Mylę sobie, że gdyby w obecnych godzinach jętki lepiej się zachowywały, wcišż miałybymy porzšdne słońce. Młodsze jętki słuchały uprzejmie.- Pamiętam - rzekła jedna z najstarszych jętek - kiedy wszędzie wokół jak okiem sięgnšć cišgnęły się pola. Młodsze jętki rozejrzały się.- To wcišż sš pola - zauważyła jedna z nich, uprzejmie odczekawszy należnš chwilę.- Pamiętam, że kiedy to były lepsze pola - odparła surowo stara jętka.- Zgadza się - przyznała jej koleżanka. - I była tam krowa.- Racja! Masz rację! Pamiętam krowę! Stała w tamtym miejscu przez dobre, boja wiem, czterdzieci, może pięćdziesišt minut. Bršzowa, o ile sobie przypominam.- W tych godzinach nie ma już takich krów.- W ogóle nie ma krów.- A co to jest krowa? - zainteresowała się która nowo wykluta jętka.- Widzicie? - zawołała tryumfalnie stara. - Oto nowoczesne Ephemeroptera. - Urwała na moment. - Co robiłymy, zanim zaczęłymy rozmawiać o słońcu?- Zygzakowałymy bez celu nad wodš - odparła która z młodszych. Była to doć bezpieczna hipoteza.- Nie, jeszcze wczeniej.- Ee... Opowiadałycie nam o Wielkim Pstršgu.- Aha. Rzeczywicie. Pstršg. Widzicie, jeli będziecie dobrymi jętkami, będziecie zygzakować jak należy w górę i w dół...- ...ustępujšc starszym i mšdrzejszym...- Tak, i ustępować starszym i mšdrzejszym, to kiedy Wielki Pstršg... Chlup! Chlap!- Tak? - spytała jedna z młodszych jętek. Nikt jej nie odpowiedział.- Co Wielki Pstršg? -...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]