Terror ukraińskich nacjonalistów, WOŁYŃ ZBIÓR, KRESYmordy upa

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
T
ERRORUKRAIŃSKICHNACJONALISTÓW
ks. Jan Szulc
marzec 1941
proboszcz, pobity na drodze za miastem
ks. Tadeusz Klecan
marzec 1941
wikary, pobity do nieprzytomności za miastem
Józef Janów
styczeń 1944
rolnik, zastrzelony w Rudzie Brodzkiej
ks. Jan Kuszyński
luty 1944
wikary, zastrzelony na plebanii
Władysław Filarowski
luty 1944
poczmistrz, zastrzelony w pracy
Mikołaj Zabawa
luty 1944
listonosz, zastrzelony na poczcie
Zofia Niespał
luty 1944
telegrafistka, uprowadzona, zamordowana w lesie
Józef Kocuper
luty 1944
organista, uprowadzony, zamordowany w lesie
Alojzy Laszek
luty 1944
murarz, zastrzelony w domu
małŜonka Laszka
luty 1944
gospodyni domowa, zastrzelona w domu
Edward Laszek
luty 1944
zegarmistrz, zastrzelony podczas ucieczki
słuŜąca Laszków
luty 1944
Rusinka, zastrzelona razem z Laszkami
Julian Albert
kwiecień 1944
emerytowany kowal, zastrzelony przed domem
nastoletnia dziewczyna
kwiecień 1944
zgwałcona w domu
Franciszek Poźniak
maj 1944
rolnik, zarąbany siekierą przez pasierba
Hryniewicz
wrzesień 1944
Rusin, rolnik, zastrzelony
Natalia Stanisławska
wrzesień 1944
gospodyni domowa, utopiona w studni
Michał Strykowski
październik 1944 rolnik, wleczony za koniem dopóki nie umarł
Karol Skrzypek
październik 1944 rolnik, zachłostany na śmierć
Tymofij Horbacz
październik 1944 Rusin, rolnik, zastrzelony
Józefa Winiczek
marzec 1945
gospodyni domowa, zamordowana przez sąsiada
Maria Miga
marzec 1945
gospodyni domowa, zamordowana przez sąsiada
Tekla Poźniak
kwiecień 1945
gospodyni domowa, zamordowana w lesie
Pyszka (poprzednio Falińska)
kwiecień 1945
gospodyni domowa, zamordowana w lesie
Teofila i 3-miesięczne
dziecko
kwiecień 1945
gospodyni domowa, zamordowane w lesie
Pierwszego Polaka z Toporowa zamordowali ukraińscy bandyci 20 stycznia 1944 roku. Miało to miejsce w
Rudzie Brodzkiej, gdzie zastrzelono Józefa Janów, rodem z naszych Zabawów. Józef oŜenił się do Rudy i tam
zamieszkał na stałe. Feralnej nocy przypadło na niego być stróŜem. Niewielu Polaków w Rudzie, mieli kościół
katolicki. Chodził po wiosce i patrzył czy gdzie poŜar nie wybuchł, co zdarzało się często w drewnianych
budynkach krytych słomą lub gontami. Taki stróŜ, kaŜdej nocy ktoś inny, na widok ognia trąbką budził
wszystkich na alarm. Józek zginął od skrytobójczej kuli. Zabili go sąsiedzi. Chcieli nastraszyć Polaków. Po
jego śmierci dano znać do Toporowa o terminie pogrzebu. Niewielu z nas pojechało do Rudy. Na drogach
leŜało pół metra śniegu i szczypał mróz. Józef dzieci nie miał, a Ŝona teŜ specjalnie po nim nie płakała. Tak to
jest, jak ktoś oŜeni się z namówienia.
W czasach mojego dzieciństwa o Ukraińcach się nie słyszało. Owszem, w Toporowie mieszkali Rusini,
mówiący gwarą ruską i modlący się w cerkwi grecko-katolickiej, ale dopiero później niektórzy z nich zaczęli
zwać siebie Ukraińcami. Starsi wieśniacy nie marzyli o samostijnoj Ukrainie. Ruska młodzieŜ natomiast nie
łączyła się z nami i nie wiem, o czym oni rozmawiali w swoim gronie. Myśmy mieli Związek Strzelecki i
Akcję Katolicką, a oni swoją Proświtę, inne organizacje i jakieś plany na przyszłość. Podczas letnich
wieczorów, przewaŜnie w soboty i niedziele, słyszeliśmy jak zawodzą na Za Stawem lub na Za Błotem swoje
piosenki
o Chmielnickim, o hajdamakach
. Kiedy zebrała się większa grupa, to przychodzili do nich policjanci i
kazali im iść do domu spać, zamiast wyć o północy. W tych policyjnych wyprawach lubił brać udział Stefan
Dębicki, czym nie zaskarbił sobie miłości Rusinów.
W drugiej połowie lat trzydziestych powszechnie mówiono, Ŝe Oksana Kozak, córka unickiego księdza, kieruje
miejscową komórką Orhanizacji Ukrajinśkych Nacjonalistiw. Trudno mi jest wymienić z nazwiska, kto tam
naleŜał, bo wszystko okryte było tajemnicą, lecz mniemam, Ŝe Hryć Biszko z Za Błotem (ojciec synka
Oksany), najstarsza córka Wasyla Łytwyna (z nia ozenil sie Hryc Biszko), Marysia Kurań (ur. 1919, siostra
Stacha Kurania), młodsi bracia Horbacze..., tak naprawdę, to większość rusińskiej młodzieŜy wyzywająco
obnosiła się ze swoją odrębnością. Oksana zamawiała dla nich u szwaczek wyszywane koszule, organizowała
przedstawienia, występy zespołów i potańcówki w salce przy sklepie "Wzaimnoj Pomiczi".
Na unicką Wielkanoc, która jest dla Rusinów wielkim świętem, przywdziewali swoje narodowe stroje, na szyi
wiązali niebiesko-Ŝółte wstąŜeczki i po naboŜeństwie urządzali przed cerkwią festyn. Były tańce i pokazy
akrobatyczne, które przychodziło oglądać całe miasteczko. W poniedziałek wielkanocny zabawa trwała nadal.
Zazwyczaj trochę popili i wnet zaczynali
śpiewać wolnościowe pieśni
, wrogie Polakom i śydom. Wtenczas do
akcji wkraczała policja i pałkami rozpędzała powstałe zbiegowisko. [na Za Stawem śpiewał - Nikizaniec,
Zagenacz, Wasyl Zabawa] TuŜ przed drugą wojną, wielkanocne rozruchy miały miejsce co roku. Nie zawsze
tak jednak bywało. W przeszłości obie narodowości zgodniej współŜyły z sobą. W pokoleniu moich rodziców,
a takŜe moich dziadków, było wiele mieszanych polsko-ruskich rodzin. Później takich małŜeństw było mniej.
W sierpniu 1939 roku, kiedy byłem przy wojsku, ukraińscy nacjonaliści zamierzali okraść posterunek, celem
zdobycia broni. Oprócz słuŜbowych karabinów policyjnych i pistoletów, przechowywano tam jeszcze karabinki
Związku Strzeleckiego i amunicję. Nie wiem dokładnie ilu Rusinów było zamieszanych w tę sprawę. Grupa
młodzieŜy wyjeŜdŜała na Łotwę w poszukiwaniu pracy. Jeden z nich, Onufry Kowalczuk, mieszkający na Za
Błotem, na krótko przed odjazdem wyjawił plan napadu Janowi Peteckiemu, który był jego szwagrem. Petecki,
gospodarz na Bagnie i ówczesny prezes Kółka Rolniczego, miał za Ŝonę Rusinkę, stąd jej krewni często gościli
u niego. Niezwłocznie poszedł z tą informacją na policję. W owym czasie Policja Państwowa wynajmowała
lokum w domu Eugeniusza Dębickiego, drogomistrza. Uprzedzeni przez Peteckiego funkcjonariusze
przygotowali zasadzkę na rabusiów.
Przed zmierzchem konspiratorzy pociągnęli losy. Wypadło, Ŝe Iwan Kowalczuk z Zabłocia wejdzie pierwszy i
obezwładni komendanta, który pełnił dyŜur tej nocy. Oprócz komendanta, w Toporowie pracowało jeszcze
trzech innych policjantów. Kiedy Kowalczuk skradał się pod posterunek, dopadli go ci trzej i aresztowali. Przed
świtem w kajdankach znaleźli się Antoszka i Stepan Horbacze, mieszkający na Dzendzelukach. Kilku innych
Rusinów takŜe wtedy pojmano. Strzelecka świetlica posłuŜyła za tymczasowy areszt. Posterunek w
wynajmowanym domu nie posiadał aresztu. Przyjechali policjanci z Radziechowa. Dębiccy Stefan i Henryk
pomagali pilnować więźniów, a Karol Górski gotował dla nich. Ściągnięto policyjne posiłki z Radziechowa.
Ostatecznie wszyscy aresztanci znaleźli się w Berezie Kartuskiej, gdzie było cięŜkie więzienie za wykroczenia
polityczne. JednakŜe kilka tygodni później powrócili triumfalnie do domu, uwolnieni przez Armię Czerwoną.
Gdzieś na początku 1943 roku młodzi Horbacze zniknęli mi z oczu. Przepadł Michał Baraniuk, Iwan
Dzendzeluk, Iwan Melnyk i wielu innych młodych Ukraińców. Ich krewni niczym się przed nami nie chwalili,
z czasem jednak domyśliliśmy się, Ŝe tamci poszli na Wołyń
[1]
, do banderowców.
Po zabójstwie Józefa Janów, Polacy mieli się na baczności i nie oddalali zbytnio od swoich zagród. Niewiele to
jednak pomogło, bo niecały miesiąc później, 14 lutego 1944 roku, upowcy wtargnęli do miasteczka i
zamordowali kilka osób. Józef Filarowski z Zabawów był pierwszym, którego spotkali. Wyjechali furmankami
z Czanyskiego Lasu i koło kościoła natknęli się na Józefa. Kazali mu upaść na ziemię i leŜeć bez ruchu. Kiedy
usłyszał strzały dochodzące z probostwa, Józef podniósł się i przybiegł do domu. Zadyszany, wpadł do nas i
opowiedział co widział. W miasteczku rozlegały się strzały.
Ksiądz Szulc ze szwagrem Tyczyńskim, męŜem siostry księdza, robili coś przed stodołą, kiedy spostrzegli
nadciągającą zgraję. Domyśliwszy się kto zacz, nie tracąc czasu zamknęli się w zakrystii. Tymczasem bandyci
wpadli na probostwo i zastrzelili księdza Kuszyńskiego. Miał on swój pokój pierwsze drzwi za werandą, w
korytarzu po lewej stronie, i tam go zabili. Matki i siostry proboszcza, które równieŜ mieszkały na plebanii, nie
skrzywdzili.
Równocześnie inna grupa banderowców opanowała pocztę, która wtedy mieściła się w domu po wysiedlonym
Szmulu Finklu. Zapadał wieczór i nikt nie zauwaŜył ich nadejścia. Na poczcie zabili Władysława
Filarowskiego, naczelnika placówki, i Mikołaja Zabawę, jednego z listonoszy. Zofię Niespał, telegrafistkę,
Ŝywą zabrali. Dwaj inni doręczyciele, Andrzej Górski i Stanislaw Peterman, ocaleli, bo nie było ich wtenczas w
urzędzie. Stachu Pawlusiow teŜ pracował na poczcie. PrzeŜył, bo podczas napadu był juz w domu. Pracowały
3 osoby: Filarowski, Niespal, Pawlusiow. Napad ok. 5-ej po południu w lutym. Ciemno. LeŜał śnieg, był lekki
mróz.
Bandyci uderzyli w kilka punktów miasteczka niemal równocześnie. Kiedy grupa bandytów plądrowała pocztę,
inni okrąŜyli aptekę. Aptekarka Czesia Katarzyna i weterynarz (Romek, nosił okulary, wynajmował pokój na
Piaskach, poznał Czesie w aptece, robiła leki, ucierała w moździerzu, zaczął przychodzić do apteki na
pogawędki z Czesią), jej narzeczony, słysząc co dzieje się po sąsiedzku, tylnymi drzwiami uciekli przez
ogrody. Weterynarz (jego imienia, ani nazwiska nie pomnę) chwalił się później, Ŝe strzelał do napastników. Był
Ŝołnierzem AK. Podobno zranił jednego. Opuszczając miasteczko, upowcy porwali sprzed domu Józefa
Kocupera, organistę. Wyszedł na ulicę zobaczyć co się dzieje.
Za cerkwią, przy drodze na Stanisławczyk, mieszkał murarz Laszek i tam następnie weszli banderowcy.
Rozkazali domownikom połoŜyć się na podłogę, twarzą w dół, i strzałami w tył głowy uśmiercili Alojzego
Laszka, jego Ŝonę i ich pomoc domową, Rusinkę. Młodszy Laszek, zegarmistrz Edek, usiłował ratować się
ucieczką przez okno, ale dopadli go i teŜ zabili. Dwóch pozostałych synów, Kazia i Mietka, nie było wówczas
w domu, więc przeŜyli.
Zamordowano w sumie siedem osób, a dwie inne uprowadzono. Nie wiem, co podczas napadu robili niemieccy
Ŝandarmi. MoŜe byli na wyjeździe? Całość trwała nie dłuŜej niŜ dziesięć minut, rychło zapadła noc, a bandyci
ujechali do Toporowskiego Lasu. Trudno powiedzieć, czy napadła nas bojówka z CzanyŜa, czy teŜ zbieranina z
róŜnych miejscowości. Wśród nich mogli być ludzie z Toporowa. Faktem jest, Ŝe doskonale orientowali się w
miasteczku. Nikt ich nie szukał po lesie, Ŝadnego śledztwa nie przeprowadzono. Jestem pewien, ze zbrodni
dokonali miejscowi Rusini. Doskonale znali miasteczko i gdzie kto mieszka. Rusinke u Laszka zabili, aby nie
zostawić świadka.
Nie wiem ilu ich było. Filarowski opowiadał o kilku furmankach, lecz
Bronka Adamska zapamiętała
tylko
jeden wóz. Byli to synowie wieśniaków, ubrani po chłopsku. Niektórzy z nich mieli broń palną, pozostali zaś
siekiery, widły i inne ostre narzędzia. W dzień taki pracował na gospodarstwie, a wieczorem szedł mordować
Polaków.
Trzy dni później miał miejsce wielki pogrzeb. Sześć trumien niesiono. Zwłoki księdza Kuszyńskiego zabrała
wcześniej jego rodzina z Witkowa. (Brat i siostra księdza przyjechali po trumnę saniami.) Trumny zrobił
Mikołaj Pawłusiów. Władze niemieckie przysłały pluton Ŝołnierzy dla utrzymania porządku. Wojskowi, z
bagnetami ustawionymi na sztorc, otoczyli kondukt pogrzebowy, doprowadzili go do bram cmentarza i wrócili
na Adamy, gdzie stacjonowała ich jednostka. Niemcy nie byli w stanie zapobiec napadom, bo Armia Czerwona
deptała im po piętach, a za linią frontu działała radziecka partyzantka. Niemcy ochraniali siebie, a nie Polaków.
Od leŜenia w śniegu i biegu po mrozie Józef Filarowski zachorował na zapalenie płuc. Doktora Sobaszka juŜ
wtenczas w mieście nie było i Józef zmarł, choć nie miał jeszcze sześćdziesiątki. Mikołaj Pawlusiow zrobił mu
trumnę za darmo, pogrzeb wyprawili sąsiedzi, proboszcz pokropił trumnę i po człowieku.
Wieczorami Polacy zbierali się w większe grupy, uspokajali siebie nawzajem i bacznie nasłuchiwali, co dzieje
się w okolicy. Dochodziło nas głuche dudnienie cięŜkiej artylerii - znak, Ŝe Sowieci podchodzą pod Brody.
Władek Masłowski, Janek "Babij" Poźniak i ja chodziliśmy do domu Tomasza Pliszczaka, bo tam były młode
dziewczęta - Fila Pliszczak, Walerka Katarzyna, Bronia Tabliczek, i inne. Grozą napełniały nas wieści o
masakrach na Wołyniu. Opowiadano o nich od paru miesięcy, lecz dotychczas nie dawaliśmy im wiary. Teraz
przekonaliśmy się, Ŝe to jednak prawda. Nad ranem wracaliśmy do własnych domów.
Pewnego razu skoro tylko przyłoŜyłem głowę do poduszki po nocy spędzonej u Pliszczaków, ktoś zastukał do
okna izby. "Banderowcy!" - była moja pierwsza myśl. Zamarłem w bezruchu. Pod łóŜkiem miałem siekierę.
Janek wysunął spod siennika pistolet i pyta ostroŜnie "Kto tam?". Filka wydała z siebie histeryczny kwik i
przybysz uciekł. CięŜkie to były czasy, to Ŝycie pod strachem, w ciągłym napięciu. Był to pewnie śyd z prośbą
o coś do zjedzenia. W Czanyskim Lesie nie brakowało zagajników sosnowe, w których łatwo moŜna było się
zaszyć. Ukrywała się w nich pewna liczba śydów, i oni nocami podchodzili do zagród. Było to w marcu 1944,
buki nie rosły, jedynie graby i dęby.
W ciągu dnia nikt się do pracy nie spieszył, tylko myślał dokąd i jak uciekać. Ukraińscy sąsiedzi w rozmowach
z nami starannie omijali temat napadu. Nastąpiła cisza, jakby nic się nie stało, tylko Polacy ubolewali skrycie,
obawiając się tego, co jeszcze nadejdzie.
Na wiosnę 1944 roku grupa młodzieŜy utworzyła polską bandę. Ponoć naleŜeli do AK: Tadeusz Katarzyna,
Karol Skrzypek, Kazimierz Razik [Za Rzeka, ojciec szewcem, uczył się na szewca u ojca] i weterynarz
dokonali kilku napadów na ukraińskie zagrody. Czwórka chłopaków. Weszli, na przykład, do chałupy Matwija
Dzendzeluka [juz wtedy nie Ŝył], postraszyli domowników pistoletem, zastrzelili w chlewie świniaka i zabrali z
sobą. Czuję się współodpowiedzialny za ten rabunek, bo poprzedniej nocy warzyłem u Dzendzeluków bimber i
właśnie ode mnie dowiedzieli się, Ŝe Iwan Dzendzeluk przebywa poza domem. Matwij juz nie Ŝył. W młodości
Matwij byl na emigracji zarobkowej w USA. Postawił dom kryty blachą. Był cenionym kołodziejem. Bardzo
porządny człowiek i uczynny sąsiad. Potem Dmyter (jego najmłodszy syn, ur. 1924) był kołodziejem. Inny syn
Stepan był częściowo sparaliŜowany, nie władał prawą ręką, krawiec. Iwan (ur. 1916) był w UPA. Córka
Johanka dostała zawału.
Jan Godziński gospodarzył na parceli pod lasem w CzanyŜu. W marcu 1944 roku przyszli do niego w nocy
upowcy. Wyrzucili go z łóŜka, kazali mu iść zaprząść konie i zawieźć ich furmanką do lasu. Z tego lasu nigdy
nie wrócił. W maju 1944 roku Godzińska z dziećmi opuściła CzanyŜ.
Dwa miesiące po pierwszym, nastąpił drugi najazd banderowców. Przyjechali rozprawić się ze Stefanem
Dębickim. Pojawili się wczesnym popołudniem w słoneczną, kwietniową niedzielę. Było ich trochę mniej tym
razem. Przez jakąś godzinę wałęsali się wokół zabudowań Dębickich. Szukali Stefana. Dębickich juŜ wtedy w
Toporowie nie było, bo wyprowadzili się na Adamy. W tej wiosce niemieckie wojsko ochraniało polowe
lotnisko - zbudowane jeszcze przez Rosjan - i bandyci trzymali się od niej z daleka. Wszyscy Polacy pochowali
się gdzieś, oprócz kowala Alberta. Ten wyszedł z domu i chodził za upowcami, dopytując się w jakiej sprawie
przybyli. Julian Albert miał wówczas około osiemdziesiątki i w kuźni juŜ więcej nie robił. Kuźnię prowadził
Kazik Albert, adoptowany syn, którego chłopak zginał we młynie. Postawili go pod płot i zastrzelili. Jego,
który tylu dobrych kowali wyuczył! Zapewne bali się, Ŝe ich rozpoznał. Zanim odjechali, wyciągnęli z ukrycia i
zgwałcili szesnastoletnią córkę Józefa Filarowskiego. Następnego dnia jej rodzice zawieźli dziewczynę do
krewnych we Lwowie. Ksiądz Szulc przebywał juŜ wtedy w Adamach. Przyjechał do Toporowa pochować
Alberta, a po pogrzebie znów szybko wyjechał.
Tymofij, najstarszy z braci Horbaczy zabrał mi destylarkę do pędzenia bimbru. A był to sąsiad, powinowaty
zresztą. Swego czasu jego dziadek i moja babka byli małŜeństwem, ale po śmierci męŜa babcia wróciła do
rodziny i zmarła w naszym domu. Przyszedł Tymko wieczorem poŜyczyć aparaturę, bo przewaŜnie nocami
pędziło się samogon. Na drugi dzień przed południem udałem się po zapłatę, uzgodnioną na pół litra horyłki, a
on mówi, Ŝe przyszli Niemcy i wszystko zabrali. Gorzałę. I destylarkę teŜ. Wiedziałem, Ŝe to bujda, bo nikt
Ŝandarmów w okolicy nie widział, ale cóŜ miałem zrobić? PoskarŜyć się ukraińskiej policji? Kociołek przepadł.
Dwa dni później przyszedł do mnie sąsiad Baraniuk, by kupić bimbrownię. "Idź do Tymka Horbacza" -
powiedziałem mu. "On ją teraz ma."
Onej wiosny juŜ Ŝaden z Polaków nie orał roli. Wszyscy czekali na cieplejszą pogodę, a potem zaczęli
wyjeŜdŜać. Jako jeden z pierwszych wyjechał Terlecki. Na Łętkowie był jedynym Polakiem osiadłym
pomiędzy Rusinami i zaczął się ich bać. Gościńcem ciągnęły wozy wypełnione tobołami i mięsem z
zarŜniętego inwentarza. Za wozami na powrozkach sunęło bydło. Pierwszym przystankiem była czysto polska
wieś Adamy. Tam gromadzili się Polacy wypłoszeni z innych miejscowości, zanim jechali dalej, na stację w
Krasnem. Do dyspozycji wyjeŜdŜających kolejarze podstawili sporą liczbę wagonów. Meble, kufry i zwierzęta
gospodarskie ładowano na wagony towarowe, które następnie doczepiano do pociągów idących na Kraków.
Zza opłotków Rusini obserwowali jak Lachy wynoszą się z ich ziemi.
Spalili Majdan Stary (kwiecien 1944). Od nas widać było łunę. Nie wiem dokładnie ile gospodarstw spłonęło.
Nikt nie był na tyle ciekawy, aby iść przez las i oglądać cudze nieszczęście. Dobrze wiedzieliśmy, Ŝe następnej
nocy podobna poŜoga moŜe być u nas. Całej wioski nie wymordowano, bo na drugi dzień z Majdanu podąŜały
wozy do Krasnego. Ludzie opowiadali o kilkunastu (25 osób) ofiarach śmiertelnych. Parę miesięcy później,
jesienią 1944 roku na ulicy w Tarnowie natknąłem się na Kasię Poźniak z Majdanu. To siostrzenica Pawła
Byry, córka szewca Józefa Poźniaka ze Szczygłów. W Majdanie Starym Kasia pracowała najpierw jako
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mariusz147.htw.pl
  •