Terapia prowokatywna, Terapia Uzależnień, Terapia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Książka „Terapia prowokatywna”, której autorami są Frank Farrelly i Jeff Brandsma przedstawia
nowatorską metodę w psychoterapii. Określana jest między innymi jako najzabawniejszy
podręcznik wszech czasów, co uważam za całkiem trafny opis. Terapia prowokatywna, jak również
jej twórca Frank Farrelly, wzbudza wiele kontrowersji. Oczywiście od razu nasuwa się pytanie:
dlaczego? Myślę, iż najlepszą odpowiedzią będzie przedstawienie fragmentu z sesji terapeutycznej,
którą autor opisuje w swojej książce.
Pierwsze spotkanie z klientką miało miejsce w deszczowy marcowy dzień. Terapeuta spytał ją, czy
uważa, że jest szmatą. Potwierdziła. Wtedy on wytarł swoje zabłocone buty w jej sukienkę. Po
czym powiedział: „Dobra, szmato…przynajmniej się do czegoś przydajesz.” Na drugiej sesji lekko
kopnął pacjentkę. Na trzeciej sesji zrobił to samo, jednak tym razem oddała mu kopniaka. Celowo
wybrałam jeden z bardziej szokujących przykładów, aby ukazać jak dalece w pracy z pacjentem
można się posunąć, według autora. Tak, więc terapia prowokatywna posługuje się takim metodami
jak: drwina, ironia, absurd i humor. Zdaniem Farrelly'ego, trafną etykietą terapeuty
prowokatywnego jest "Adwokat Diabła". Ponieważ terapeuta potwierdza najgorsze myśli i obawy
pacjenta o sobie samym i o tym, jak postrzegają go inni, ukazuje przyszłość pacjenta w
najczarniejszych barwach, zachęca do wytrwania w odbiegających od normy, patologicznych
wzorcach zachowań, podając ku temu różnego rodzaju powody, które choć często są idiotyczne i
absurdalne to jednak wypowiadane z przekonaniem i uzasadniane „naukowymi” dowodami. W ten
sposób chce sprowokować pacjenta do bardziej racjonalnego i adekwatnego spostrzegania własnej
osoby, do sprzeciwu wobec perspektywy, że nic już nie da się zrobić i podjęcia aktywnego
działania w celu zmiany zachowania. Celem terapeuty prowokatywnego jest wywoływanie u
pacjenta bezpośrednich emocjonalnych reakcji, zarówno pozytywnych jak i negatywnych, a
następnie integrowanie ich z konsekwencjami społecznymi i międzyludzkimi. Ważne jest, jak
twierdzi autor, dostarczanie pacjentowi informacji zwrotnej w sposób bezpośredni i
natychmiastowy. Terapeuta prowokatywny nie ukrywa swoich uczuć i reakcji w stosunku do
klienta. Świadomie posługuje się humorem i przesadą.
W swej książce Frank Farrelly przedstawia szereg założeń terapii prowokatywnej. Treść pierwszego
z nich brzmi następująco: ludzie zmieniają się i rozwijają w odpowiedzi na wyzwanie. Zatem
terapeuta powinien postawić klientowi wyzwanie, które będzie wystarczające do tego, aby nastąpiły
pożądane zmiany i jednocześnie, nie może być ono przytłaczające, ażeby dana osoba była w stanie
sobie z nim poradzić. Jeżeli terapeuta postawi wyzwanie spełniające powyższe kryteria, to
następnie nie powinien tolerować uników ze strony klienta, przez co będzie on zmuszony zmierzyć
się z wyzwaniem. Wedle terapii prowokatywnej pomocny będzie konkretny rodzaj auto-złości,
dzięki której postęp w terapii może być naprawdę gwałtowny. Mianowicie chodzi tu o złość na
samego siebie typu „już tak dalej nie mogę, muszę coś zmienić”, która w efekcie doprowadzi do
decyzji o wprowadzeniu zmiany.
Zgodnie z kolejnym założeniem, klient zmieni się, jeżeli dokona takiego wyboru. Tym samym w
terapii prowokatywnej klient ponosi odpowiedzialność za swoje zachowanie, które może zmienić,
jeżeli zechce. Zatem kiedy klient się nie zmienia? Kiedy nie chce się zmienić. Autor zarzuca
terapeutom, iż zbytnio hołdują psychologicznym determinizmom, przez co klienci mogą się
usprawiedliwiać, dochodząc do wniosku, że to nie ich wina, że nie da się nic zrobić, że nie mają
wpływu na to, co się z nimi dzieje. Sprzeciwia się również kładzeniu nacisku na potrzeby i prawa
klienta, gdyż uważa, iż nazbyt często klienci myślą najpierw przede wszystkim o swoich prawach, a
dopiero na szarym końcu o obowiązkach wobec siebie i innych. Autor stwierdza również, iż
niezależnie od wyniku debaty „determinizm kontra wolna wola” terapeuta prowokatywny powinien
żądać od ludzi odpowiedzialności za ich zachowania. Ponieważ jeżeli chcemy, aby klient zmienił
się, prędzej czy później każdy terapeuta, niezależnie od teorii wedle której pracuje, musi przekazać
klientowi komunikat mówiący o tym, iż pora, aby ten zaczął działać w celu dokonania zmian. Jeżeli
następnie pacjent nie będzie działał, to zacznie się zastanawiać, dlaczego, będzie chciał znaleźć
jakieś „ponieważ”. W sytuacji, gdy brak działania będzie wyjaśniał poprzez akcentowanie „nie
mogę”, wtedy terapeuta prowokatywny powinien z humorem zgadzać się z wszelkimi
pesymistycznymi przesłaniami psychologicznego determinizmu, którymi to klient tłumaczy swoją
niemoc, aby sprowokować go do przyznania, że nie działa, bo nie chce.
Następne założenie mówi, iż klienci mają o wiele większy potencjał osiągania przystosowawczych,
produktywnych i prospołecznych modeli życia, niż zakładają to oni sami i większość klinicystów.
Jest tak dlatego, ponieważ terapeuci nie lubią przyznawać się do porażki, zatem gdy terapia nie
przynosi skutku stwierdzają, iż to ciężki przypadek, ze ten człowiek się nie zmieni. A takie
prognostyczne twierdzenia działają jak samospełniające się przepowiednie. Należy zatem pamiętać,
że terapeuci nie są nieomylni i, jak mówi autor, czasem student jest w stanie sprowokować w
kliencie znaczące zmiany, choć nie mógł tego dokonać uznany terapeuta z długoletnim stażem
pracy.
Psychologiczna kruchość pacjentów jest wielką przesadą, przeceniają ją i oni sami, i inni. To
kolejne założenie terapii prowokatywnej, wedle którego klinicyści często przesadzają ze zbytnią
ostrożnością w postępowaniu w stosunku do klienta, na przykład starając się nie poruszać
niektórych tematów lub nie przekazywać komunikatów, na które, jak uważają, klient nie jest
gotowy. Natomiast zgodnie z terapią prowokatywną należy więcej wymagać od klientów, którzy
zresztą często przypinają sobie etykietki "materiał kruchy - obchodzić się ostrożnie". Terapeuta
prowokatywny nie ulega takim etykietkom, parodiując tradycyjne postawy, przesadnie koncentruje
się na tym, co złe w pacjencie, aby sprowokować klienta do przyznania, co w nim jest dobrego.
W kolejnym założeniu autor stwierdza, że dysfunkcjonalne, nieproduktywne, antyspołeczne
postawy i zachowania klienta można radykalnie zmienić, niezależnie od poziomu ich natężenia i
przewlekłości. Farrelly przypomina tutaj, iż pacjenci odzwierciedlają oczekiwania, jakie wobec
nich ma personel, dlatego ważne, aby zawsze zakładać, iż każde patologiczne zachowania pacjenta
można zmienić.
W następnym założeniu autor zwraca uwagę na to, iż dorosłe i bieżące doświadczenia w
kształtowaniu wartości, postaw i zachowań klienta są co najmniej równie ważne (jeżeli nie
ważniejsze) jak doświadczenia z dzieciństwa lub przeszłości. Wcześniejsze teorie psychologiczne
zakładały, iż w kształtowaniu się osobowości dziecka główna rolę odgrywają rodzice. Tymczasem,
zwłaszcza w obecnej rzeczywistości, równie wielki wpływ na wychowanie dziecka ma środowisko
społeczne. Tak więc rówieśnicy, mass-media, normy i wartości społeczne, a także indywidualne
wybory jednostki w dużym stopniu determinują osobowość człowieka. Determinanty te wpływają
na nas również w życiu dorosłym. Poza tym przeszłe doświadczenia owszem są ważne, ale nie są
decydujące. Ponieważ człowiek uczy się całe życie, wciąż doświadcza nowych sytuacji, dzięki
którym może wzbogacać lub zmieniać dotychczasowy repertuar zachowań. Dodatkowo ludzie
dorośli mogą przetwarzać większą ilość informacji, wiedza zdobyta w wyniku różnych sytuacji
życiowych może im pomagać w wyciąganiu trafniejszych wniosków, maja także potencjał
spostrzegać otaczający świat mniej egocentrycznie.
Następne założenie wyrażone jest w słowach: zachowanie klienta w stosunku do terapeuty jest
względnie dokładnym odbiciem zwyczajowych wzorców relacji społecznych i interpersonalnych.
Zwłaszcza w terapiach grupowych jest to ważne założenie. Zatem pacjent podczas sesji będzie
reagował podobnie jak w życiu codziennym, ukazując przy tym swoje dysfunkcjonalne
zachowania, co może pomóc terapeucie w prowadzeniu leczenia, a także w wyborze tych
autodestrukcyjnych strategii prezentowanych przez klienta, na których należy się przede wszystkim
skupić. Poza tym terapeuta prowokatywny pomaga w tworzeniu społecznego mikrokosmosu
poprzez takie sposoby jak: prezentowanie klientowi, jak oceniają go ważne dla niego osoby, także
przez odgrywanie scenek społecznych, ukazujących negatywne społeczne konsekwencje zachowań
i postaw klienta, jak również przez odnoszenie się do informacji zwrotnej, jaka otrzymuje pacjent.
Kolejne założenie zawarte jest w trzech krótkich zdaniach: "Ludzie mają sens. Człowiek kieruje się
doskonałą logiką. Człowieka da się zrozumieć." Myślę, że nie wymagają one komentarza, może
tylko zaznaczę, iż autor odnosi je do wszystkich ludzi bez wyjątku.
Natomiast następne założenie jest na pewno kontrowersyjne, a brzmi następująco: wyrażanie
terapeutycznej nienawiści i radosnego sadyzmu w stosunku do klientów może nieść klientom
wyraźne korzyści. Autor uważa, ze szczere odrzucenie wyrażone przez terapeutę da lepsze
rezultaty, niż sztuczna, wymuszona akceptacja. Tak więc, zamiast wypowiedzi delikatnych, zamiast
podejmowania stopniowych i ostrożnych prób wpłynięcia na pacjenta, aby ten zmienił swój sposób
odczuwania i zachowania, autor zaleca prowokacje, przekazywanie bolesnej prawdy, komunikaty
jasne, często agresywne, ale też wypowiadane z humorem. Ponieważ zmuszają one do aktywnego
szukania nowych rozwiązań, a w efekcie do zmiany. Uważa również, że kary, które i tak pozostaną
w użyciu, jeśli tylko skuteczne, adekwatne i jasno określone, mogą być użyteczne. Zwraca również
uwagę, iż należy rozróżnić krótkoterminowe „okrucieństwo” i długoterminową dobroć z jednej
strony, a krótkoterminową „dobroć” i długoterminową szkodę z drugiej strony.
Ostatnie założenie mówi o tym, iż istotne komunikaty wędrują między ludźmi niewerbalnie. W
świetle dotychczasowych badań nie ma co tego wątpliwości. Mowa ciała stanowi 55% przekazu i
jak się okazuje, choć często odczytujemy ją w sposób nieświadomy, to jednak oceniając rozmówcę
i jego wypowiedź w większym stopniu polegamy na komunikatach niewerbalnych niż na
wypowiedzi słownej. Dzieje się tak dlatego, iż sygnały niewerbalne również wysyłamy w sposób
nieświadomy (choć oczywiście możemy się uczyć się nad nimi panować, jednakże tylko do
pewnego stopnia), zatem trudno poddać je kontroli i zafałszować. Tak więc odzwierciedlają one
nasze rzeczywiste postawy i emocje. Dlatego terapeuta powinien być dobrym obserwatorem i
zwracać uwagę na mimikę twarzy, intonację i modulację głosu, przerwy w mówieniu, kontakt
wzrokowy, gesty rąk, stukanie stopą, itp. Ważne również, aby wiedział, jakie komunikaty
niewerbalne on sam wysyła klientowi.
Poza dziesięcioma założeniami terapia prowokatywna ma dwie centralne hipotezy. Pierwsza
hipoteza skupia się na stosunku do siebie samego i zakłada ze klient sprowokowany przez terapeutę
(humorystycznie, wrażliwie i w ramach odniesień klienta) będzie skłaniał się do pójścia w
odwrotnym kierunku, niż wskazuje wyrażana przez terapeutę definicja klienta jako osoby.
Natomiast druga hipoteza skupia się na jawnych zachowaniach klienta i mówi o tym, iż klient
prowokacyjnie zachęcony (humorystycznie i wrażliwie) przez terapeutę do kontynuowania swoich
autodestrukcyjnych, odbiegających od normy zachowań, będzie skłaniał się do wejścia we
wspierające siebie i innych zachowania, które są bardziej zgodne z normami społecznymi.
Na pewno każdemu poleciłabym książkę „Terapia, prowokatywna”, ponieważ napisana jest
przystępnym językiem, zawiera wiele humorystycznych fragmentów, momentami zaskakuje, a
także pozwala spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość z innego punktu widzenia. Jednakże trudno
mi dokonać jednoznacznej oceny samej terapii. Wedle mojej opinii, wszystkie założenia terapii
prowokatywnej są wartościowe i mówiąc najogólniej, mają sens. Jednakże moją wątpliwość budził
niekiedy sposób ich zastosowania w praktyce, prezentowany i zalecany przez autora. Bardzo
podoba mi się pierwsze założenie, według którego klientowi należy wyznaczyć cel, którego
osiągnięcie będzie wymagało od niego dokonania istotnych zmian. Takie wyzwanie będzie dla
pacjenta punktem zaczepienia, swoistą alternatywą wobec bieżącej sytuacji. Zgadzam się również z
autorem, iż pomocny tu będzie pewien rodzaj auto-złości typu „już tak dalej nie chce, musze coś
zmienić”. Taka złość na samego siebie będzie motywowała pacjenta do tego, aby podjął działanie,
aby zmierzył się z problem, zamiast tkwić w sytuacji, która go męczy i której ma już dosyć.
Zastanowiło mnie jednak, jak autor posługuje się tym założeniem w pracy z pacjentem. Skoro
terapeuta prowokatywny potwierdza najgorsze myśli pacjenta o sobie samym, skoro zachęca go do
trwania w swych patologicznych zachowaniach, to w którym momencie stawia przed nim
wyzwanie? Rozumiem to w ten sposób, iż pośrednim celem jest dla klienta zmierzenie się z tym, co
mówi o nim terapeuta, a bezpośrednim udowodnienie terapeucie, iż się myli, a więc zmiana
dysfunkcjonalnego zachowania, myślenia i odczuwania.
Pozytywnie oceniam także inne założenia, opisywane przez autora. W pełni zgadzam się ze
stwierdzeniem, iż, pacjent tylko wtedy może się zmienić, jeżeli dokona takiego wyboru. Żadna
terapia i żaden, nawet najlepszy terapeuta, choćby starał się jak tylko mógł, nie jest w stanie pomóc
pacjentowi, jeżeli on sam tego nie będzie chciał. Bardzo ważne, aby pacjent zrozumiał,że jest
odpowiedzialny za swoje zachowanie i że nikt za niego nie będzie dokonywał zmian, tylko on może
to zrobić. Uważam również, za słuszne wymaganie od klinicystów, aby w stosunku do pacjenta,
który zdecydował się podjąć leczenie, oczekiwali pozytywnych zmian, gdyż, jeżeli terapeuta będzie
zakładał, iż w odniesieniu do danego pacjenta niewiele da się zrobić, zadziała to jak samo
spełniająca się przepowiednia i to w dwie strony. Zniechęcony terapeuta nie będzie starał się
wykorzystać wszystkich możliwości, które mogłyby pomóc pacjentowi, łącznie z przydzieleniem
mu innego terapeuty, natomiast pacjent będzie zachowywał się zgodnie z tymi oczekiwaniami, a
więc będzie przekonany, że nic mu nie pomoże.
Warto również zwrócić uwagę na zagadnienie dotyczące psychologicznej kruchości pacjentów,
która według autora jest przesadnie wyolbrzymiana zarówno przez klinicystów jak i samych
pacjentów. Moim zdaniem rzeczywiście należy więcej wymagać od klientów i nie ulegać ich
postawie, która wysyła komunikat typu „jestem chory i delikatny, należy się ze mną obchodzić
bardzo ostrożnie”. Zbytnia ostrożność terapeuty w stosunku do pacjenta będzie hamowała postęp w
terapii. Ponieważ terapeuta bojąc się, iż urazi lub zrani klienta, nie będzie przekazywał mu
komunikatów, które mogą być bolesne. W obawie o jego delikatna psychikę i wątłość emocjonalną,
może unikać tematów trudnych, na które jak uważa, klient nie jest gotowy i nie zadawać pytań, co,
do których pacjent stawia opór. To wszystko stanowi poważne ograniczenia, w efekcie, których
terapeuta nie może korzystać ze wszystkich możliwości, które mogłyby pomóc pacjentowi w
dokonaniu zmiany. Tak naprawdę, jeżeli pacjent ma uświadomić sobie, iż jego zachowania,
utrwalone wzorce reakcji, sposób myślenia i odczuwania są patologiczne, to niejednokrotnie będzie
musiał zmierzyć się z bólem i innym emocjami negatywnymi. Poza tym terapeuta ulegając
przekonaniu, że pacjent jest delikatną i psychologicznie krucha istotą będzie w pewien sposób
utwierdzał w tym klienta, który następnie może to wykorzystać, unikając odpowiedzialności za
swoje leczenie. Bo skoro jest przecież taką krucha, wrażliwą osoba, to nie musi odpowiadać na
pytania, na które nie chce, rozmawiać na tematy trudne i bolesne, w ogóle nie musi zdobywać się na
jakikolwiek wysiłek, bo przecież jest zbyt słaby, to terapeuta powinien, oczywiście w sposób
ostrożny i bezbolesny dokonać w pacjencie zmiany.
Kolejna ważna kwestia, która jak uważam warta jest omówienia, dotyczy akcentowania wagi
przeszłych doświadczeń. Przykre, traumatyczne przeżycia z dzieciństwa lub przeszłości, pacjenci
potrafią wykorzystywać jako wymówkę, aby usprawiedliwić swoją bieżącą sytuację. To kolejna
metoda, którą pacjenci się posługują, aby uniknąć odpowiedzialności za swoje zachowanie.
Uważają ze to nie ich wina, że tak postępują, że reagują w taki sposób, że dokonują takich a nie
innych wyborów, ponieważ to wszystko spowodowane jest tym, co przeżyli w przeszłości.
Tymczasem, jakkolwiek mogli nie mieć wpływu na patologiczne doświadczenia z dzieciństwa, czy
inne przykre doświadczenia z przeszłości, to jak najbardziej mają wpływ na swoją obecną sytuację.
Człowiek uczy się przez całe życie, wciąż doświadcza nowych sytuacji i jeżeli chce, może się
zmieniać, choć wymaga to wysiłku, jednakże od niego zależy czy go podejmie.
Farrelly uważa, iż w pracy z pacjentem uzyskamy lepszy efekt wyrażając w stosunku do niego
szczere odrzucenie, niż wymuszoną akceptację. Zgadzam się, co do tego, iż pacjenci wyczuwają
sztuczność, przez którą terapeuta może być dla nich niewiarygodny. Poza tym terapeuta
prowokatywny działa na dwóch płaszczyznach. Na poziomie werbalnym prowokuje, w sposób
bolesny, a nawet okrutny drwi i wyśmiewa patologiczne odczucia i zachowania pacjenta, które to są
potwierdzeniem jego najgorszych myśli o sobie samym i o tym, jak postrzegają go inni. Natomiast
na poziomie niewerbalnym wyraża w stosunku do pacjenta, akceptację, sympatię i troskę. Myślę, że
takie działanie może być rzeczywiście skuteczne. Pacjenci często obawiają się tego, jak są
postrzegani w oczach innych, natomiast tu mogą zmierzyć się ze swoimi lękami, co więcej widzą,
iż choć ich zachowania są patologiczne, to jednak są akceptowani przez terapeutę. Warto zwrócić
uwagę, iż terapeuta nie wyśmiewa pacjenta, ale jego patologiczne wzorce zachowania.
Farrelly wykorzystuje tez zaobserwowaną podczas sesji tendencje pacjentów do podążania w
odwrotnym kierunku, niż wskazuje im klinicysta, co uważam za bardzo trafne spostrzeżenie. Zatem
kiedy pacjent, będzie słyszał, jak beznadziejnym jest przypadkiem, jak dalece niedostosowane i
patologiczne są jego zachowania i sposób myślenia, odczuwania (co terapeuta celowo wyolbrzymia
i przerysowuje) - będzie sprzeciwiał się wobec takiej oceny, uważając, że „aż tak źle ze mną nie
jest”, następnie będzie chciał udowodnić swoją rację. Także, zachęcany w sposób humorystyczny,
często absurdalny, do trwania w swych odbiegających od normy, dysfunkcjonalnych zachowaniach,
będzie się skłaniał do tego, aby je zmienić, ponieważ sam zacznie dochodzić do wniosku, że
pozostawanie w takiej sytuacji nie ma sensu i jedynie prowadzi do negatywnych konsekwencji.
Na samym początku podałam przykład sesji, ukazujący, jak dalece Farrelly jest w stanie posunąć
się w pracy z pacjentem. Zastanawiam się, czy jest to konieczne, czy na nie można byłoby
prowokować jednakże stawiając pewne granice, jak choćby w używaniu wulgarnych wyzwisk w
stosunku do pacjenta i czy wtedy terapia byłaby równie skuteczna. Trudno mi to ocenić, gdyż tak
naprawdę tylko w praktyce można by było uzyskać odpowiedź na to pytanie. Jednakże osobiście ja
bym takie granice postawiła. Zresztą również w przykładach autora widać, iż sesje mniej
„drastyczne”, także dają efekty, dlaczego więc wobec niektórych pacjentów Farrelly uważa, iż
trzeba posunąć się dużo dalej, aby uzyskać oczekiwany rezultat? Chętnie bym zapytała o to autora.
W książce zabrakło mi jednej rzeczy, a mianowicie dokładniejszych opisów zaburzeń
przedstawianych pacjentów. Tak naprawdę w większości przypadków, czytelnik nie dowiaduje się,
jaka jest diagnoza, otrzymując jedynie informacje na przykład, że jest to chroniczny pacjent. Poza
tym „Terapię prowokatywną” oceniam pozytywnie i zachęcałabym do zapoznania się z jej treścią.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]