Terapie holistyczne, homeopatia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terapie holistyczne
Autor tekstu:
Andrzej Gregosiewicz
Czarkowskiego Wiesława „Terapie holistyczne" oraz kilka uwag na
temat „medycyny alternatywnej" i przyczyn jej bezmyślnego
promowania przez polskie media
UWAGI OGÓLNE
Zapomniano wprawdzie o k....ch, złodziejach i jasnowidzach, ale myślę, że tylko chwilowo. Z tymi
ostatnimi, na przykład -
paranormalnym świecie, statystyczny Polak (często nawet „wykształciuch") nie umie odróżnić
przypadkowych korelacji od związków przyczynowych.
A to właśnie dlatego oszustom medycznym tak łatwo wmówić ludziom dowolną bzdurę.
Przykład? Proszę bardzo: wiadomo, że
ponad ponad 90% najczęściej występujących chorób
i sezonowych niedomagań ulega samowyleczeniu. Nawet w przebiegu poważniejszych
schorzeń zazwyczaj występują okresy remisji. Wszystkie więc tzw. „alternatywne
terapie", np. dotyk ręki, niedotyk nogi lub „leczenie przez Internet" mogą sprawiać
wrażenie skutecznych w 90%. A nikt nie zastanawia się nad tym, że w tej sytuacji,
prawdziwie cudownym zdarzeniem byłby brak (sic!) wyleczenia.
Oczywiście, wielu ludziom zbyt prymitywne działania typu „świecowania uszu metodą Indian
Hopi" wydają się podejrzane. Dla tych niedowiarków wymyślono termin „medycyna alternatywna".
I znów, wystarczyłaby odrobina wprawy w logicznym wnioskowaniu, by stwierdzić, że jest to
określenie wewnętrznie sprzeczne. Podobnie jak demokracja socjalistyczna. Nie da się ustawić w
parze demokracji i socjalizmu. Dokładnie tak, jak medycyny i terapii alternatywnych. Gdyby bowiem
jakikolwiek rodzaj terapii alternatywnej był
skuteczny i powtarzalny
zostałby natychmiast
wchłonięty przez medycynę konwencjonalną. Stałby się po prostu medycyną. Pojawiłby się w
podręcznikach, a jego twórcy zyskaliby wieczną sławę. „Alternatywność" wyparowałaby bez śladu.
Zastanówmy się teraz przez chwilę. Homeopatia od 200 lat stara się, by uznano ją za normalną
dziedzinę medycyny. Wykonywano nawet poważne badania o charakterze podwójnie ślepej,
Racjonalista.pl
wróżbitów
Strona 1 z 12
Jak powstaje popyt na pseudo-medycynę
Pytanie podstawowe: dlaczego tak wielu ludzi korzysta z usług szarlatanów medycznych? Wg
J.A. Paulosa przyczyną jest analfabetyzm matematyczny, czyli brak elementarnej swobody
w posługiwaniu się liczbami i ocenianiem prawdopodobieństwa, a w rezultacie nieumiejętność
logicznego wnioskowania („Analfabetyzm matematyczny i jego skutki", Stella Maris, 1999). To
oczywiście prawda, ale nie cała. W Polsce równie ważną przyczyną jest powszechny analfabetyzm w
dziedzinie wiedzy empirycznej (nauki indukcyjne) będący m.in. skutkiem skostniałego,
„humanistycznego" modelu szkolnictwa wyższego. W takim świecie, zamiast odkrywać nowe
technologie (vide Finlandia) marnuje się czas i potencjał intelektualny dłubiąc „naukowo" w polityce,
filozofii, ekologii, psychologii, lingwistyce, pedagogice lub
www.staff.amu.edu.pl/~wchem/main/staff/2006/Molsk iM_2006.pdf). Efektem tej, w dużej części
jałowej pracy, są opisy „nowych" wizji świata wyposażonego w „słuszne" idee tolerancji, pluralizmu,
ekologii, poprawności politycznej, pozytywnego myślenia, bezstresowego nauczania, walki o prawa
inaczej zorientowanych itp. W ten sposób bije się pianę tworząc cieplarniane warunki dla rozwoju
postmodernistycznego relatywizmu, który przyspiesza ucieczkę od rozumu i zwykłego,
oczyszczonego z ideologii, racjonalnego myślenia.
Jeśli przerysowuję, to tylko trochę i tylko w celu dydaktyczno-ostrzegawczym.
Nikt bowiem nie może zaprzeczyć, że nonsensowne idee zawładnęły już elitami władz
publicznych. Zaczęło się od ustalania prawd naukowych przez głosowanie. Na początek parlament
obalił II zasadę termodynamiki i prawo Avogadra oraz potwierdził istnienie metafizycznych zjawisk
takich, jak „pamięć wody" lub „leczenie informacją duchową" (nowelizacja ustawy „Prawo
farmaceutyczne"). Potem poszło już łatwiej i
(bioenergoterapeutów), astrologów i
randomizowanej próby na wielkim materiale klinicznym. Moim zdaniem bez potrzeby, bo przecież
porównywano działanie placebo z ...placebo, ale niech tam… I tak wszystkie próby były negatywne
lub przeprowadzano je bez właściwych rygorów metodologicznych. I co? Czy to przez złośliwość
światowe nauki medyczne nie chcą zaliczyć homeopatii do prawdziwej medycyny? Inaczej: czy 200
lat nieudanych prób nie wystarczy, by wyrzucić homeopatię na śmietnik historii lecznictwa?
Naukowcy zrobili to już dawno, ale euro-głupole wcisnęli nam
A nasz
„suwerenny" ustawodawca podkulił ogon i zgodził się, by brukselscy politycy decydowali,
które prawa naukowe obowiązują w Polsce
. Oczywiście, natychmiast znaleźli się naukowcy „z
otwartymi umysłami"
metafizyczne zjawiska, które są podstawą homeopatii. Myślę nawet, że możemy już mówić
o szkołach homeopatycznych. Przodują poznańska i wrocławska. Koło się więc zamknęło i nauka
zaczyna badać
fantom
własnego ogona. I nic nie da tworzenie nowych wydziałów uniwersyteckich
kształcących studentów na tak perspektywicznych kierunkach, jak… kosmetologia.
Już widzę…
jak za kilka lat Rada Wydziału Lekarskiego (Farmaceutycznego) Uniwersytetu
Medycznego w … (można wpisać blisko 10 miast) w tajnym głosowaniu akceptuje rozprawę
doktorską magisterki kosmetologii (o specjalności SPA i WELLNES) na temat składu chemicznego
maseczek nawilżających („jesteś tego warta").
I słyszę…
triumfalny rechot Johna Horgana, z którego książką
Koniec nauki...
tak
bezwzględnie
Ale wracajmy do tematu.
Trzeba obiektywnie przyznać, że „terapeuci"
zajmujący się alternatywnym „leczeniem" nie mają
łatwo. Mało który z nich ma dostęp do laboratoriów
diagnostycznych, a o wykorzystaniu
zaawansowanych technologii typu rezonansu
magnetycznego lub pozytonowej tomografii
emisyjnej mogą tylko pomarzyć. Siłą rzeczy ich
anegdotyczne diagnozy to pseudo-naukowe
słowotwórstwo typu: „zablokowanie przepływu
energii przez organizm" , „patologiczne wibracje
narządów wewnętrznych" itp. Trzeba przyznać, że
w tym względzie inwencja słowotwórcza
„alternatologów" jest niewyczerpana.
Terapia musi być oczywiście adekwatna do
„diagnozy". W tym przypadku metodą z wyboru było
tzw. leczenie holistyczne, którego ideą jest takie
zharmonizowanie wibracji organizmu ludzkiego, by
współbrzmiały one z wibracjami kosmosu.
Leczenie holistyczne nie wymaga oczywiście
znajomości farmakopei, nie wymaga znajomości
mechanizmu działania leków, nie wymaga posiadania
umiejętności chirurgicznych, ani jakichkolwiek innych
i wreszcie — kompletnie nie wymaga znajomości
medycyny jako takiej. Wymaga jedynie pewności
siebie i „obczajenia" kilku terminów paramedycznych.
Metodyka leczenia holistycznego
Pomysł był genialny w swojej prostocie —
leczymy po prostu CAŁEGO CZŁOWIEKA,
cokolwiek mu dolega
. W ten sposób nie
pominiemy, ani wrastających paznokci, ani lęków egzystencjalnych, ani zespołu Kawasaki —
nawet,
jeśli ta ostatnia nazwa kojarzy się terapeucie tylko ze sportem motorowym. Kuracja i tak będzie
bowiem całościowa. Na przykład
odblokujemy przepływ energii biopola lub informacji leczniczej
(cokolwiek to znaczy) przez punkty akupunkturowe leżące w przebiegu linii zwanych meridianami.
Zostały one wyznaczone w Chinach 5 tysięcy lat temu, tzn. w czasie, gdy za centrum myślenia
uważano śledzionę. To by się zgadzało... Spójrzmy choćby na klasyczną „terapię energetyczną"
Reicha. Polega ona na głębokim oddychaniu w następującej sekwencji: wdech-wydech, wdech-
wydech, wdech-wydech — itd., aż do uzyskania… orgazmu (Fritjof Capra
Punkt zwrotny
, PIW,
1987). Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, ze jest to odmiana
techniki uwalniania wolności
poprzez stymulację punktu 12 gamma w przebiegu meridiany potrójnego ogrzewacza
z jednoczesnym drażnieniem punktu środkowego ataku w przebiegu kanału zbiorczego
Yang.
Myślą Państwo, że urządzam sobie kpiny? Że powyższa terapia to anegdota? Otóż nie.
Wprawdzie ostatnie zdanie to zbitka kilku paranaukowych śmiesznostek, ale idea „leczenia" oraz
słownictwo użyte w opisie mechanizmu kuracji jest
gdyż — niezależnie od składni - wszystkie elementy tego zdania są kompletnie bezsensowne. Nie
zauważa tego niestety ogromna rzesza ludzi.
Wg mojej skromnej oceny 80% naszego społeczeństwa (lub więcej) nie ma zielonego pojęcia,
jakimi kryteriami należy się posługiwać przy wyborze rodzaju terapii. Niezależnie od tego, czy porady
udziela rzetelny specjalista, wróżka, bioterapeuta, szaman, radiesteta, astrolog, czy telewizor. To
ostatnie urządzenie sprowadza najwięcej nieszczęść. Z trzech powodów: po pierwsze — milionowa
oglądalność, po drugie — brak elementarnej wiedzy o metodologii naukowej u dziennikarzy
prowadzących audycje z udziałem hochsztaplerów medycznych, po trzecie — śmierdzący konflikt
interesów.
Zacznijmy od punktu trzeciego: gdy przed rokiem wygrałem w Warszawskim Sądzie
Okręgowym (!) decydujące starcie z Izbą Gospodarczą „Farmacja Polska", która reprezentowała
koncerny homeopatyczne o miliardowym kapitale (Boiron, Heel i in.) — pies z kulawą nogą się tym
nie zainteresował. A był to medialny hit.
Po raz pierwszy w Europie sąd wyraźnie stwierdził,
że argumenty naukowe są dostatecznie wiarygodne, by
homeopatia jest oszustwem, a „leki" homeopatyczne to fałszywki
—
nikogo nie
zniesławiało
.
Skąd więc zmowa milczenia wokół wyroku? To jasne:
penize nesmrdi
.
Polskie media łykające wielkie pieniądze za reklamę „leków" homeopatycznych nie mogą
jednocześnie informować czytelników, że sąd przyznał rację wrogowi homeopatii nr 1. Ale Internet
może.
Jako pierwszy zareagował znany angielski fizyk, pisarz i propagator
nauki Simon Singh, który pisząc książkę „Trick or Treatment?" i dedykując ją
księciu Walii ośmieszył nie tylko „medycynę alternatywną" , ale również —
korzystającą z usług homeopatów — angielską rodzinę królewską.
Nie zapomniano mu tego i gdy w jednym ze swoich felietonów napisał,
że nieuczciwością jest stosowanie zabiegów kręgarskich w leczeniu astmy u
dzieci (nie tylko lekarze rozumieją, jaki to absurd), Brytyjskie Towarzystwo
Chiropraktyków pozwało go do sądu. W pierwszej instancji przegrał i może
być zmuszony do zapłacenia blisko miliona funtów odszkodowania za
zniesławienie oszustów. Lecz
obronie wystąpiły prestiżowe instytucje naukowe oraz blisko 17 tysięcy
znanych osób z całego świata. Angielskie prawo opiera się jednak na
precedensach (
common law
), a nie na regułach słuszności. Dlatego
Simon
Singh szukał precedensu i znalazł go w… Polsce
. Napisał do mnie list z
Racjonalista.pl
Strona 3 z 12
zapytaniem, czy zgodzę się, by mógł przedstawić angielskiemu sądowi materiały z mojego,
wygranego procesu z homeopatami. Nie muszę chyba pisać, że wysłałem mu odpowiednie
informacje.
Polskim wyrokiem w sprawie homeopatii zainteresował się także prof. Stephen
Barrett, prezydent amerykańskiej Narodowej Rady ds. Zwalczania Oszustw Leczniczych
-
największej tego typu organizacji na świecie, który poprosił mnie o przetłumaczenie najbardziej
istotnych fragmentów akt sądowych. Nie przypuszczam, by robił to dla zaspokojenia własnej
ciekawości. Tak więc, klęska homeopatów w sądzie będzie szerzej znana w USA, niż w Polsce.
W tym samym czasie w znanej polskiej stacji TV (tej ze spikerkami o niczym niezafałszowanej
urodzie i elokwencji) znany dziennikarz zakpił sobie z widzów przeprowadzając wywiad z dwójką
homeopatów, którzy jak zwykle pletli o „leczeniu informacją", bredzili o „potencjonowaniu leków" itd.
Dziennikarz oczywiście nie miał pojęcia, że nikt na świecie nie jest w stanie wyjaśnić, co znaczą te
terminy i śmiało włączył się do dyskusji zabierając nawet głos na temat potencjonowania. Nie
wiedząc kompletnie o czym mówi stworzył wrażenie, że homeopatia to trochę inny, ale normalny
sposób „leczenia". Gdyby podejrzewał, że Jego rozmówcy majaczą o „lekach", w których substancja
„aktywna" jest rozcieńczona w stosunku np. 1 do 10
400
, być może próbowałby inaczej poprowadzić
rozmowę. Jestem jednak dziwnie pewien, że powyższy zapis wykładniczy nic by mu nie powiedział.
Nie jest on wyjątkiem. Na temat „medycyny alternatywnej" i homeopatii rozmawiało ze mną
kilkudziesięciu dziennikarzy. Gdy, na dowód, że homeopatia jest oszustwem mówiłem o absurdalnej
wielkości rozcieńczeń i przytaczałem liczbę 10
400
, ani jeden z nich nie rozumiał o co mi chodzi.
Przyznawali, owszem, że to dość duża liczba, jednak nie potrafili pojąć, że jej wielkość nie ma
żadnego odniesienia do czegokolwiek w naszym Wszechświecie i kawałek dalej.
Ale to jeszcze nic. Kilku dziennikarkom lubelskiej prasy próbowałem wytłumaczyć, że jeśli
mechanizm działania oscillococcinum („leku" homeopatycznego wytwarzanego na bazie kaczych
wnętrzności) polega na „przenoszeniu leczniczej informacji", to gdy przypadkiem do produkcji tego
„leku" zostaną użyte zwłoki kaczki, która była chora na ptasią grypę - oscillococcinum „przeniesie
informację chorobotwórczą". Nazajutrz ukazały się wielkie artykuły, że „leki" homeopatyczne
przenoszą ptasią grypę. Błyskotliwy wniosek, prawda? Metafizyczny absurd, że „informacja" może
„leczyć" lub „infekować" został pominięty; prawdopodobnie dziennikarki uznały, że jest to możliwy
mechanizm działania „leku". Zresztą sprawa oscillococcinum jest już rozpatrywana przez Urząd
Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Wcześniej Zespół Orzekający Komisji Etyki Reklamy
producent oscillococcinum (Boiron) nie przedstawił dowodów na skuteczność działania tego „leku"
w przypadku grypy i nakazał zmianę treści reklamy.
Od tego czasu autoryzuję każde moje słowo. Zwłaszcza, jeśli widzę w czasie rozmowy
z dziennikarzem „błysk zrozumienia" w jego oku i potakujące kiwanie głową, gdy odwołuję się do
rachunku prawdopodobieństwa, przedstawiam liczby w zapisie wykładniczym, mówię o korelacjach
i związkach przyczynowych, a zwłaszcza, gdy cytuję paranaukowe bzdury. Pamiętam bowiem, że
pozostawiony sam na sam ze swoimi notatkami dziennikarz, w najlepszym wypadku napisze, że
„prawda leży pośrodku", „że w tym coś jest" lub, „że należy mieć otwarty umysł".
Podsumowując, stwierdzam z całą stanowczością, że 90% audycji telewizyjnych oraz publikacji
prasowych na temat „medycyny alternatywnej" ma charakter dezinformacji, gdyż ich autorami są
ignoranci matematyczni i analfabeci naukowi. Oto, komu „zawdzięczamy" promowanie
paramedycyny.
Wyjątkowo ogłupiającą rolę pełnią teksty o „medycynie alternatywnej" publikowane
w pisemku
dziennikarz Rymuszko. Temu Panu dedykuję swój wyrok sądowy i zezwalam na
skopiowanie go w „Nieznanym Świecie" z dowolnym komentarzem.
O dziwo, analfabeci matematyczni nie wstydzą się swojej ignorancji, ba!, poczytują to za
dowód obdarzenia ich przez naturę „mądrością humanistyczną". Nic bardziej błędnego.
Matematyczny głupek jest głupkiem zwykłym
, tyle tylko, że tak rozpowszechnionym, że aż
„niewidzialnym". Ileż to razy słyszałem z telewizora wyznania znanych „humanistów": „zawsze
miałe(a)m kłopoty z matematyką" , „w matematyce nie byłe(a)m najlepszy(a)", "maturę
z matematyki zdałe(a)m tylko dzięki ściądze" itp. Gdy jeszcze przy tym ci absolwenci wyższych
uczelni, a zdarza się to często, akcentują czwartą sylabę w wyrazie matema
ty
ka, najlepiej wyłączyć
telewizor.
Tę chorą sytuację wykorzystuje gromada oszustów, którzy w zamian za słone honorarium,
urządzają teatr jednego aktora (i jednego, chorego widza). Zasadniczą rolę w przedstawieniu
odgrywają rekwizyty w postaci wahadełek, różdżek, kryształów, polnych kamieni, dzwoneczków,
światełek, odpromienników, biometrów, piramidek, kadzidełek, kasztanów, huby, magnesów,
pierścionków, drucianych klatek pod prądem 12V, energetyzowanej wody, kurzych wnętrzności,
sadła świstaka, liści kapusty, moczu (nie miodu!) pitnego, kolorów, zapachów, muzyki, wkładek do
butów, plastrów aikido, mat terapeutycznych, pajączków, kosmodisków, oleju z czarnego kminku,
słodkich granulek, potencjonowanej wody, ropnej wydzieliny rzeżączkowej przetworzonej na
homeopatyczne „lekarstwo" i wszystkiego tego, co przyszło do głowy pierwszym, etruskim
szamanom z Cromagnon i co potrafią wykombinować uzdrowiciele XXI wieku. Zainteresowanych
Racjonalista.pl
Strona 5 z 12
[ Pobierz całość w formacie PDF ]