Terry.Brooks.-.Talizmany.Shannary.(P2PNet.pl), !!!!!!! NOWE !!!!!!!!!(hasło=1234)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terry Brooks
Talizmany Shannary
(The Talismans of Shannara)
Przełożyła Grażyna Motak
Wszystkim moim przyjaciołom
z Del Rey Books
za cudownie spędzony razem czas
I
Nad czterema krainami zapadał zmierzch. Światło szarzało powoli, a cienie
wydłużały się stopniowo. Żar późnego lata przygasał, w miarę jak ognistoczerwona kula
słońca chowała się za horyzontem, a gorące, stęchłe powietrze ochłodziło się nieco. Wraz
z końcem dnia nadeszła cisza, która ukoiła ziemię. Trawy i liście drżały w oczekiwaniu
nadchodzącej nocy.
U ujścia Mermidonu, w miejscu gdzie rzeka wlewała się do Tęczowego Jeziora,
wyrastała czarna sylwetka Strażnicy Południowej, nieprzenikniona i niema. Wody jeziora
i rzeki pieścił wiatr, nie tykając jednak obelisku, jak gdyby jak najszybciej pragnął
znaleźć się w jakimś bardziej przyjaznym miejscu. Powietrze wokół ciemnej wieży
drżało, fale gorąca emanowały z kamienia, tworząc widmowe obrazy, które pierzchały
i odpływały. Samotny myśliwy na skraju wody zerknął trwożnie w górę, kiedy mijał
budowlę, i szybko poszedł dalej.
W jej wnętrzu uwijały się cieniowce pogrążone w upiornym milczeniu, skupione na
swych zadaniach, zakapturzone, jakby pozbawione twarzy.
Rimmer Dall stał przy oknie, spoglądając na okrywającą się zmierzchem krainę
i obserwując, jak bledną barwy ziemi, w miarę jak ze wschodu skrada się noc, aby nią
zawładnąć.
Noc, nasza matka, nasza pociecha.
Stał z dłońmi splecionymi za plecami – sztywna sylwetka w ciemnych szatach,
z kapturem zsuniętym z kościstej, rudobrodej twarzy. Wyglądał na surowego
i pozbawionego wszelkich uczuć. Byłby zadowolony, gdyby go to obchodziło, ale już od
dawna wygląd nie miał znaczenia dla pierwszego szperacza – od dawna nawet się nad
tym nie zastanawiał. Jego powierzchowność się nie liczyła: mógł przybrać wygląd, jaki
tylko zechciał. Liczyło się to, co płonęło w jego wnętrzu. To właśnie dawało mu życie.
Oczy Rimmera rozbłysły, kiedy wyobraził sobie, co nadejdzie pewnego dnia.
Spełnienie obietnicy.
Poruszył się nieznacznie, sam na sam z własnymi myślami w milczącej wieży.
Pozostali nie istnieli dla niego, byli tylko widmami bez ciał. Poniżej, głęboko we
wnętrznościach wieży, słyszał odgłos pracującej magii, cichy pomruk jej oddechu, bicie
serca. Bezwiedne nasłuchiwanie stało się nawykiem przynoszącym ulgę skołatanemu
umysłowi. Moc należała do nich – wydobyli ją z ziemi, oblekli w kształt i formę, nadali
cel. Był to dar cieniowców i do nich tylko należał.
Pomimo druidów i całej reszty.
Usiłował zdobyć się na nikły uśmiech, ale usta nie posłuchały go i uśmiech zniknął
w wąskiej linii zaciśniętych warg. Nagie palce lewej dłoni ściskały okrytą rękawicą
prawicę. Moc za moc, siła za siłę. Na piersi Rimmera lśnił srebrny znak wilczej głowy.
Bum, bum, dudniła pracująca na dole magia.
Rimmer Dall odwrócił się do półmroku komnaty; nie tak dawno więził w niej Colla
Ohmsforda. Teraz chłopak z Vale zniknął – uciekł, jak sam sądził; jednak naprawdę
został wypuszczony i uwięziony w inny sposób. Ruszył na poszukiwanie swego brata,
Para.
Tego, który władał prawdziwą magią.
Tego, którego dostanie Rimmer Dall.
Pierwszy szperacz odszedł od okna i usiadł przy drewnianym stole, a liche krzesło
zatrzeszczało pod ciężarem zwalistej postaci. Dłonie złożył na blacie przed sobą
i pochylił surową twarz.
Wszyscy Ohmsfordowie powrócili do czterech krain, wszyscy potomkowie
Shannary, każde ze swojej wyprawy. Walker Boh wrócił z Eldwist pomimo przeszkód ze
strony Pe Ella. Czarny Kamień Elfów został odzyskany, a jego magia zgłębiona Paranor
został przywrócony do świata ludzi, a sam Walker Boh stał się pierwszym z nowych
druidów. Z Morrowindl powróciła Wren Elessedil, przynosząc ze sobą Arborlon i elfy. Na
nowo odkryła magię Kamieni Elfów, poznając tym samym swoją tożsamość
i dziedzictwo. Wypełniono dwa z trzech zadań Allanona. Wykonano dwa z trzech
kroków.
Ostatni miał rzecz jasna należeć do Para: odnalezienie Miecza Shannary, który
ujawni całą prawdę.
Zabawy starców i duchów, rozmyślał Rimmer Dall. Zadania i wyprawy,
poszukiwanie prawdy. No cóż. Znał prawdę lepiej od nich, a prawda była taka, że
w ostatecznym rozrachunku nic się nie liczy, ponieważ magia jest wszystkim, a należy
ona do cieniowców.
Złościło go, że pomimo tylu wysiłków, aby temu zapobiec, zarówno Paranor, jak
i elfy powrócili do świata ludzi. Ci, których wysłał, aby przeszkodzili potomkom
Shannary, ponieśli porażkę. Przypłacili to życiem, ale ich śmierć nie mogła złagodzić
irytacji Rimmera. Być może powinien być wściekły – albo przynajmniej odrobinę
zaniepokojony. Ale Rimmer Dall pewny był swojej mocy, panowania nad wydarzeniami
i czasem, przekonany, że przyszłość nadal zależy od jego woli. Co prawda Teel i Pe Eli
rozczarowali go, ale znajdą się inni.
Bum, bum, szeptała magia.
A więc...
Wargi Rimmera Dalia zacisnęły się. Potrzebował jedynie trochę czasu. Trochę czasu,
aby pozwolić wypadkom, które już przygotował, ruszyć swoim torem, a wtedy będzie już
za późno, bo druidzi i ich plany przestaną istnieć. Utrzymać Mrocznego Stryja
i dziewczynę z dala od siebie nawzajem. Nie pozwolić im połączyć tego, co wiedzą. Nie
pozwolić, aby zebrali siły.
Nie pozwolić, aby odnaleźli chłopaka z Vale.
Potrzebne było coś, co odwróci ich uwagę, co da im zajęcie. Albo jeszcze lepiej coś,
co skończy z nimi. Armie, rzecz jasna, aby zmiażdżyć elfy i wolno urodzonych, żołnierze
federacji i szperacze cieniowców oraz wszystko, co zdoła zebrać, aby ci głupcy raz na
zawsze zniknęli z jego życia. A dla potomków Shannary z całą ich magią i zaklęciami
druidów coś jeszcze, coś specjalnego.
Snuł te rozważania przez długie chwile, aż szary półmrok wokół niego zmienił się
w noc. Na wschodzie wstał księżyc, przecinając swym sierpem czerń, a gwiazdy
rozbłysły niczym srebrne główki szpilek. Ich blask przenikał ciemność komnaty, w której
siedział pierwszy szperacz i przemieniał jego twarz w nagą czaszkę.
Tak, skinął wreszcie głową.
Mroczny Stryj opętany był myślą o dziedzictwie pozostawionym mu przez druidów.
Trzeba wysłać kogoś, kto wykorzysta jego słabość, coś, co go zaniepokoi i zburzy jego
pewność. Wyśle mu Czterech Jeźdźców.
I jeszcze dziewczyna. Wren Elessedil utraciła swego obrońcę i doradcę. Trzeba dać
jej kogoś, kto wypełni tę pustkę. Jednego z wybranych Rimmera, kto ją pocieszy i ukoi
jej ból, rozwieje obawy, a potem zdradzi i obedrze ze wszystkiego.
Pozostali nie byli poważnym zagrożeniem – nawet ten przywódca wolno urodzonych
i góral. Bez spadkobierców Ohmsfordów nic nie zrobią. Jeśli Mroczny Stryj zostanie
uwięziony w twierdzy Rimmera i skończy się krótkie panowanie królowej elfów,
starannie snute plany ducha druida upadną. Allanon pogrąży się w wodach Hadeshornu
wraz z resztą duchów ze swego rodu, odesłany w przeszłość, tam, gdzie jego miejsce.
Tak, pozostali byli bez znaczenia.
Ale i tak się z nimi rozprawi.
A jeśli nawet wszystkie wysiłki zawiodą, jeśli nie będzie mógł zrobić nic poza
ściganiem ich, nękaniem, jak pies goniący swoją zdobycz, to wystarczy, skoro na końcu
dusza Para Ohmsforda i tak wpadnie w jego ręce. Tylko tego potrzebował, aby położyć
kres wszystkim nadziejom swoich wrogów. Tylko tego. Do przepaści było blisko,
a chłopak już ku niej zmierzał. Jego brat stanie się kozłem ofiarnym, który doń
zaprowadzi, przyciągnie niczym wilka na polowaniu. Coll Ohmsford już był we władzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]