Tess Gerritsen - Infekcja, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, [FILEKING.PL] Gerritsen Tess - ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tess Gerritsen
Infekcja
(Life Support)
Przełożył Jan Kraśko
Jacobowi, Adamowi i Joshowi –
facetom mojego życia
Podziękowania
Wielkie dzięki:
Emily Bestler, dzięki której błyszczeć może każda książka;
Dr Rossowi Davisowi, neurochirurgowi i człowiekowi renesansu;
Jackowi Youngowi, który umie wesoło odpowiadać na najdziwniejsze
pytania;
Patty Kann, za pomoc w zbieraniu informacji;
Jane Berkey i Donowi Cleary, moim przewodnikom po świecie
wydawniczym;
A przede wszystkim Meg Ruleym która zawsze ustawia mnie w
odpowiednim kierunku. A potem mnie tam prowadzi.
Rozdział pierwszy
Skalpel to piękna rzecz.
Doktor Stanley Mackie nigdy dotąd nie zwrócił na to uwagi, ale stojąc
teraz z pochyloną głową pod lampami sali operacyjnej, nagle stwierdził, że
brylantowe refleksy światła na ostrzu wprost go zadziwiają. Ta lunula z
nierdzewnej stali była prawdziwym dziełem sztuki. Dziełem tak pięknym,
że nie śmiał wziąć go do ręki w obawie, iż dotykiem zbezcześci jego
magiczną nieskazitelność. Na powierzchni migotliwego półksiężyca
widział tęczę kolorów, widział światło rozszczepione na najczystsze
składniki, widział...
– Panie doktorze? Czy coś się stało?
Uniósł wzrok i zobaczył, że instrumentariuszka marszczy czoło, patrząc
na niego znad maski chirurgicznej. Miała niezwykłe zielone oczy, nigdy
dotąd tego nie zauważył. Nie zauważył ani tego, ani wielu innych rzeczy,
które widział, ale tak naprawdę zobaczył dopiero teraz. Ot, choćby jej
kremową cerę. Żyłkę wijącą się na skroni. Pieprzyk tuż nad brwią...
Pieprzyk? Przerażony, wytężył wzrok. Pieprzyk się poruszał, pełznął w
stronę oka niczym wielonożny insekt...
Z odrętwienia wyrwał go głos doktora Rudmana, anestezjologa.
– Stan? Dobrze się czujesz?
Mackie skinął głową. Insekt zniknął. Znowu był tylko pieprzykiem,
maleńką plamką czarnego pigmentu na bladej skórze pielęgniarki. Mackie
nabrał powietrza, wziął skalpel z tacy i spojrzał na kobietę leżącą na stole.
Światło lampy skupiało się na jej podbrzuszu, na prostokącie nagiej
skóry obramowanej niebieskim prześcieradłem. Miała ładny, płaski,
opalony brzuch – zaskakujący widok w porze bladych twarzy i śnieżnych
zamieci. Jaka szkoda, że musi to dziewicze podbrzusze rozciąć. Blizna po
usunięciu wyrostka robaczkowego na pewno zeszpeci przyszłe karaibskie
opalenizny.
Przytknął czubek ostrza do skóry w punkcie McBurneya, w połowie
linii między pępkiem a prawym kolcem biodrowym. Wyrostek
robaczkowy znajdował się mniej więcej w tym miejscu. Mackie już miał
zrobić nacięcie, gdy wtem...
Ręka. Drżała mu ręka.
Nie mógł tego zrozumieć. Zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.
Stanley Mackie słynął z pewnej ręki. A teraz z wielkim trudem
utrzymywał skalpel w dłoni. Przełknął ślinę i odsunął ostrze od skóry.
Spokojnie. Weź kilka głębokich oddechów. To przejdzie.
– Stan?
Doktor Rudman patrzył na niego ze zmarszczonymi brwiami.
Pielęgniarki też. Mackie widział w ich oczach nieme pytanie, to samo
pytanie, które zadawano szeptem od wielu tygodni. Czy stary Mackie
nadaje się jeszcze do pracy? Ma siedemdziesiąt cztery lata, czy nadal może
operować? Czy powinno się mu na to pozwalać? Zignorował ich
spojrzenia. Przecież wybronił się przed komisją, wyjaśnił okoliczności
śmierci swojego ostatniego pacjenta. W końcu każdy zabieg chirurgiczny
łączy się z pewnym ryzykiem. Jeśli w jamie brzusznej zbierze się za dużo
krwi, łatwo stracić orientację i zrobić nacięcie w nieodpowiednim miejscu.
Członkowie komisji w swej mądrości oczyścili go z wszelkich
zarzutów.
Mimo to od tamtego czasu w umysłach personelu szpitalnego
kiełkowało ziarenko wątpliwości. Widział to w wyrazie twarzy
instrumentariuszek, w zmarszczeniu brwi doktora Rudmana. Patrzyli na
niego, nie spuszczali go z oka. I nagle wyczuł, że patrzą na niego nie tylko
ich oczy. Zerknął w bok i zobaczył, że w powietrzu unoszą się dziesiątki
gałek ocznych, że wszystkie uważnie go obserwują.
Szybko zamrugał i straszliwa wizja zniknęła.
Okulary, pomyślał. Muszę pójść do okulisty.
Po policzku spływała mu kropla potu. Zacisnął palce na rękojeści
skalpela. Przecież to tylko wycięcie wyrostka robaczkowego, zabieg
prosty nawet dla najmłodszego stażysty. On, Stanley Mackie, poradzi
sobie na pewno, choćby i z roztrzęsionymi rękami.
Skupił wzrok na łonie pacjentki, na jej płaskim, złotawym brzuchu.
Jennifer Halsey, lat trzydzieści sześć. Przyjechała do Bostonu z innego
stanu, a tego ranka obudziła się w motelu z bólem w prawej pachwinie.
Ponieważ ból się nasilał, wsiadła do samochodu i, nie zważając na
szalejącą śnieżycę, przyjechała do izby przyjęć szpitala Wicklin, gdzie
zajął się nią dyżurujący pod telefonem Stanley Mackie. Nic nie wiedziała
o plotkach na temat jego kondycji, o kłamstwach i pogłoskach z wolna
niszczących jego karierę. Była po prostu cierpiącą kobietą, pacjentką z
zapaleniem wyrostka robaczkowego.
Mackie przytknął skalpel do skóry. Ręka przestała drżeć. Da sobie radę.
Oczywiście, że da radę. Zrobił nacięcie, gładkie i czyste.
Instrumentariuszka wytarła gazikiem krew i podała mu kleszczyki
hemostatyczne. Mackie zaczął rozcinać warstwę żółtawego tłuszczu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mariusz147.htw.pl
  •