Terry Pratchett - Świat Dysku - 02 - Blask Fantastyczny, Ebooki, Świat dysku

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terry PratchettBLASK FANTASTYCZNYSłońce wschodziło powoli, jakby nie było pewne, czy w ogóle warto się wysilać.Nad Dyskiem wstawał kolejny dzień... ale wstawał niezwykle wol¬no. Oto dlaczego:Kiedy światło napotyka silne pole magiczne, traci wszelki zapał. Zwalnia natychmiast. A nad światem Dysku magia była deprymująco silna, co oznaczało, że delikatny żółty blask płynął nad śpiącą krainą niczym łagodna pieszczota kochanka albo też, jak wolą niektórzy, jak złocisty syrop. Przystawał, by wypełnić doliny. Piętrzył się na górskich łańcuchach. Dotarł do Cori Celesti, dziesięciomilowej iglicy z szare¬go kamienia i zielonego lodu, która znaczyła oś Dysku i była mieszka¬niem bogów. Wtedy spiętrzył się wielkimi zwałami, by runąć w pejzaż na dole niby ogromne leniwe tsunami, bezgłośne jak aksamit.Takiego widoku nie można obejrzeć na żadnym innym świecie.Oczywiście żaden inny świat w drodze przez gwiezdną nieskoń¬czoność nie spoczywa na grzbietach czterech słoni, które z kolei stoją na skorupie gigantycznego żółwia. Imię Jego - lub Jej, według opi¬nii innej szkoły filozoficznej - brzmiało A’Tuin, ale nie odegra On - czy też Ona, co być może - głównej roli w opisywanych tu wypad¬kach. Jednak kluczem do zrozumienia Dysku jest fakt, że On - lub Ona - tam jest, niżej niż kopalnie, muł dna morskiego i fałszywe ska¬mieliny, podrzucone przez Stwórcę, który nie miał nic lepszego do roboty niż denerwować archeologów i podsuwać im głupie pomysły.Wielki A’Tuin, żółw gwiazd, ze skorupą oszronioną zamrożonym metanem, poznaczoną kraterami meteorów, zasypaną pyłem asteroidów... Wielki A’Tuin z oczami jak pradawne morza i mózgiem roz¬miarów kontynentu, w którym myśli suną niby lśniące lodowce... Wielki A’Tuin o powolnych mrocznych płetwach i skorupie polero¬wanej gwiazdami, pod brzemieniem Dysku płynący przez galaktyczną noc... Wielki jak światy. Stary jak Czas. Cierpliwy jak cegła.Tu jednak filozofowie mylą się całkowicie. W istocie Wielki A'Tuin jest w znakomitym nastroju.Wielki A'Tuin jest bowiem w całym wszechświecie jedyną istotą, która dokładnie wie, dokąd zmierza.Oczywiście, filozofowie przez całe lata debatowali nad kwestią celu wędrówki Wielkiego A’Tuina. Często powtarzali, jak bardzo się martwią, że mogą nigdy owego celu nie poznać.Poznają go za jakieś dwa miesiące. A wtedy naprawdę zaczną się martwić.Co jeszcze martwiło obdarzonych wyobraźnią filozofów Dysku, to problem płci Wielkiego A’Tuina. Podejmowano ogromne wysiłki, by ustalić ją raz na zawsze.A gdy olbrzymi ciemny kształt płynie przez pustkę jak nieskończo¬ny szylkretowy grzebień, pojawia się właśnie rezultat ostatniego z tych przedsięwzięć. To wirujący, całkowicie niesterowny kadłub Śmiałego Wędrowca, czegoś w rodzaju neolitycznego kosmolotu. Został skon¬struowany i wypchnięty za krawędź przez kapłanów-astronomów kra¬iny Krull, wygodnie usytuowanej na samym brzegu świata. Śmiały Wędrowiec dowiódł, że - niezależnie od ludzkich przesądów - ist¬nieje coś takiego jak darmowa przejażdżka.We wnętrzu statku przebywa Dwukwiat, pierwszy turysta Dysku. Zwiedzał go pilnie przez ostatnie kilka miesięcy, a teraz opuszcza w pośpiechu z powodów dość skomplikowanych, ale - najogólniej rzecz ujmując - mających związek z próbą ucieczki z Krulla.Ta próba zakończyła się tysiącprocentowym sukcesem.I chociaż wiele faktów świadczy o tym, że Dwukwiat może być rów¬nież ostatnim turystą Dysku, w tej chwili podziwia on widoki.Dwie mile ponad nim spada w otchłań mag Rincewind, przyodziany w coś, co na Dysku uchodzi za skafander kosmiczny. Strój ten można sobie wyobrazić jako kombinezon do nurkowania, projekto¬wany przez ludzi, którzy nigdy nie widzieli morza.Sześć miesięcy temu Rincewind był zwykłym nieudanym magiem. Potem spotkał Dwukwiata i został wynajęty jako przewodnik z niewia¬rygodnie wysoką pensją. Większą część czasu, jaki od tej pory upłynął, spędził będąc ostrzeliwany, zastraszany i ścigany, wisząc nad otchłania¬mi bez żadnej nadziei na ratunek oraz - jak w tej chwili - spadając w te otchłanie.Nie podziwia widoków, gdyż jego życie przewija mu się przed ocza¬mi i wszystko zasłania. Właśnie się przekonuje, dlaczego wkładając ko¬smiczny skafander w żadnym razie nie należy zapominać o hełmie.Wiele można by jeszcze powiedzieć dla wyjaśnienia, dlaczego ci dwaj odlatują ze swego świata, i czemu Bagaż Dwukwiata - po raz ostatni widziany, gdy na setkach małych nóżek rozpaczliwie usiłował doścignąć swego pana - nie jest zwyczajnym kufrem. Jednak takie wyjaśnienia wywołują na ogół więcej kłopotów niż pożytku. Na przy¬kład: podobno kiedyś na przyjęciu ktoś zapytał słynnego filozofa Ly Tin Weedle'a „Po co przyszedłeś?", i odpowiedź zajęła mu trzy lata.Ważniejsze jest wydarzenie, które rozgrywa się o wiele wyżej, po¬nad A’Tuinem, słoniami i konającym szybko magiem. Same włókna czasu i przestrzeni mają właśnie trafić do zgrzeblarki.Powietrze gęste było od wyraźnego napięcia magicznego i gryzące od dymu świec odlanych z czarnego wosku, o po¬chodzenie którego człowiek rozsądny nie powinien pytać.Było coś niezwykłego w tej komnacie, ukrytej głęboko w podzie¬miach Niewidocznego Uniwersytetu, głównej magicznej uczelni Dys¬ku. Przede wszystkim zdawało się, że ma ona zbyt wiele wymiarów nie całkiem widzialnych, a raczej unoszących się tuż poza zasięgiem wzroku. Ściany pokrywały okultystyczne symbole, a większą część podłogi zajmowała Ośmiokrotna Pieczęć Bezruchu. W kręgach magów panowała opinia, że Pieczęć zdolna jest powstrzymywać wszelkie formy mocy, a jej skuteczność dorównuje celnie wymierzo¬nej cegłówce.Jedyne umeblowanie tej komnaty stanowił pulpit z ciemnego drewna, rzeźbiony w kształt ptaka... a raczej, szczerze mówiąc, w kształt skrzydlatego stworzenia, któremu prawdopodobnie lepiej się nie przyglądać zbyt dokładnie. Na pulpicie, umocowana do nie¬go ciężkim łańcuchem z wieloma kłódkami, leżała księga.Nie wyglądała szczególnie imponująco. Inne księgi w bibliotece Uniwersytetu miały okładki wysadzane rzadkimi klejnotami i cennym drewnem albo zrobione ze smoczej skóry. Ta była oprawiona w zwyczajną, dość wytartą skórę. Wyglądała jak książka, którą w bibliotecz¬nych katalogach określa się jako „lekko podniszczoną", choć uczci¬wość nakazuje przyznać, że sprawiała wrażenie nadniszczonej, przedniszczonej, zaniszczonej, a prawdopodobnie również śródniszczonej.Spinały ją metalowe klamry. Nie były zdobione, jedynie bardzo ciężkie - podobnie jak łańcuch, który nie tyle mocował księgę do pulpitu, ile ją do niego przykuwał. Klamry wyglądały jak dzieło czło¬wieka, który myślał o czymś bardzo konkretnym, i który większą część życia poświęcił wyrabianiu uprzęży do ujeżdżania słoni.Powietrze gęstniało i wirowało. Karty księgi zaczynały się mar¬szczyć w okropny, zdecydowanie świadomy sposób. Cisza w komnacie nabierała mocy niby z wolna zaciskana pięść.Pół tuzina magów w nocnych koszulach kolejno zaglądało do środka przez małe okratowane okienko w drzwiach. Żaden z nich nie mógłby zasnąć, gdy działo się coś takiego. Spiętrzenie pierwotnej magii zalewało Uniwersytet jak fala.- Już jestem - zawołał jakiś głos. - O co chodzi? I czemu mnie nie wezwano?Galder Weatherwax, Najwyższy Wielki Mag Obrządku Srebrnej Gwiazdy, Lord Imperator Uświęconej Laski, Impissimus Ósmego Stopnia i 304 Rektor Niewidocznego Uniwersytetu, nie był postacią zwyczajnie imponującą nawet w czerwonej nocnej koszuli w ręcznie haftowane magiczne runy, w długiej szlafmycy z chwościkiem i ze świecą w kształcie krasnoludka w dłoni. Był postacią imponującą na¬wet w pluszowych kapciach z pomponami.Sześć przerażonych twarzy zwróciło się ku niemu.- Ehm... Wezwano cię, panie - zauważył jeden z podmagów. -Dlatego tu jesteś- dodał tonem przypomnienia.- Chciałem powiedzieć: dlaczego nie wezwano mnie wcześniej? - warknął Galder, przeciskając się do drzwi.- Ee... wcześniej niż kogo, panie? - nie zrozumiał mag.Galder spojrzał na niego groźnie, po czym zaryzykował szybki rzut oka przez kratkę.Powietrze w komnacie migotało od maleńkich rozbłysków - to drobiny kurzu płonęły w strumieniu pierwotnej magii. Pieczęć Bez¬ruchu zaczynała puchnąć i zwijać się przy krawędziach.Księgę, o której mowa, nazywano Octavo. Najwyraźniej nie była to zwykła księga.Naturalnie, istnieje wiele słynnych ksiąg magii. Niektórzy wymie¬niają tu Necrotelicomnicon o kartach ze skóry pradawnych jaszczu¬rów; inni wskazują Księgę Wyjścia Koło Jedenastej, spisaną przez ta¬jemniczą i dość leniwą sektę lamaistyczną; inni jeszcze wspominają o Grimoire Skuterów, zawierającej podobno jedyny oryginalny dow¬cip, jaki pozostał jeszcze we wszechświecie. Wszystkie one jednak to zwykłe pamflety wobec Octavo. Legenda głosi, że Stwórca - z typo¬wym dla siebie roztargnieniem - pozostawił ją na Dysku wkrótce po zakończeniu swego głównego dzieła.Osiem zaklęć uwięzionych na kartach księgi żyło własnym, tajem¬nym i złożonym życiem. Powszechnie wierzono, że...Galder zmarszczył brwi, widząc panujący w komnacie chaos. Na¬turalnie, teraz pozostało w księdze tylko siedem zaklęć. Jakiś młody idiota, student magii, zdołał kiedyś zerknąć do księgi i jedno z zaklęć wyrwało się i utkwiło mu w pamięci. Nikt nie zdołał do końca pojąć, jak do tego doszło. Jak on się nazywał? Winswand?Na grzbiecie księgi zapalały się oktarynowe i fioletowe iskry. Z pulpitu uniosła się cienka smużka dymu, a spinające okładki ci꿬kie metalowe klamry wyglądały na bardzo wyczerpane.- Dlaczego zaklęcia są takie niespokojne? - zapytał jeden z młod¬szych magów.Galder wzruszył ramionami. Nie mógł tego okazać, ale zaczynał się naprawdę niepokoić. Jako wytrawny czarnoksiężnik ósmego stop¬nia dostrzegał na wpół wyimaginowane kształty, które pojawiały się przelotnie w rozedrganym powietrzu, przymilały się i kiwały do nie¬go. Jak burza ściąga komary, tak ciężkie spiętrzenia magii zawsze przywabiają stwory z c... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mariusz147.htw.pl
  •