Terry Pratchett - Świat Dysku - 03 - Równoumagicznienie, Ebooki, Świat dysku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RÓWNOUMAGICZNIENIEJest to opowieść o tym, czym jest magia i dokąd zmierza, a co waż¬niejsze, skąd przychodzi i po co. Poniższa historia nie pretenduje jednak do odpowiedzi na wszystkie te pytania.Może jednak pomóc w wyjaśnieniu, dlaczego Gandalf nigdy się nie ożenił i dlaczego Merlin był mężczyzną. Ponieważ jest to również opo¬wieść o seksie, choć raczej nie w sensie, atletyczno-gimnastycznym, czy też w sensie „policz wszystkie nogi i podziel przez dwa". Chyba, że po¬stacie całkowicie wyrwą się spod kontroli autora. Co jest możliwe.Jednakże przede wszystkim jest to opowieść o świecie. Oto on. Przyj¬rzyjmy się uważnie, gdyż efekty specjalne kosztowały naprawdę sporo.Rozbrzmiewa basowa nuta. Ten głęboki, wibrujący akord sugeru¬je, że sekcja dęta lada chwila zagrzmi fanfarą na cześć kosmosu, albo¬wiem scena przedstawia czerń dalekiej przestrzeni i tylko kilka gwiazd migocze niby łupież na kołnierzyku Boga.I nagle pojawia się: większy od największego, najgroźniej uzbrojo¬nego gwiezdnego krążownika z wyobraźni producenta filmowych wido¬wisk: żółw, długi na dziesięć tysięcy mil. To Wielki ATuin, jeden z rzad¬kich okazów we Wszechświecie, gdzie rzeczy mniej są tym, czym być powinny, a bardziej tym, czym ludzie je sobie wyobrażają. Niesie na swej pooranej meteorami skorupie cztery gigantyczne słonie, a te na swych ogromnych grzbietach dźwigają wielki krąg świata Dysku.Kiedy przemieszcza się punkt widzenia, w świetle maleńkiego, orbitującego słońca obserwator dostrzega cały świat. Są tu kontynen¬ty, archipelagi, morza, pustynie, łańcuchy górskie, a nawet niewielka, centralna pokrywa lodowa. Tutejszych mieszkańców, co oczywiste, nie interesują klasyczne globalne teorie. Ich świat, otoczony ze wszystkich stron oceanem przez wieczność przelewającym się w kosmos w jednym nieprzerwanym wodospadzie, jest płaski jak geologiczna pizza, cho¬ciaż bez anchois.Taki świat - istniejący wyłącznie dlatego, że bogowie lubią sobie pożartować - musi być miejscem, gdzie działa magia. I oczywiście seks.Nadszedł wśród burzy i od razu można było w nim poznać maga. Po części z powodu długiego płaszcza i rzeźbionej la¬ski, ale przede wszystkim dlatego, że krople deszczu zatrzy-mywały się kilka stóp nad jego głową i parowały obficie.Działo się to w pięknej burzowej okolicy, w Górach Ramtopu, krai¬nie ostrych szczytów, gęstych lasów i wąskich rzecznych kotlinek tak głę¬bokich, że kiedy światło dnia docierało wreszcie do podłoża, czas mu już było się zbierać. Poszarpane strzępki chmur lgnęły do mniejszych szczytów poniżej górskiej ścieżki, którą - ślizgając się w błocie i potyka¬jąc - podążał mag. Kilka kóz z niejakim zaciekawieniem obserwowało go przez zmrużone oczy. Niewiele trzeba, żeby zaciekawić kozy....Czasami zatrzymywał się i podrzucał swą ciężką laskę. Zawsze spa¬dała wskazując ten sam kierunek, a mag wzdychał, podnosił ją i podej¬mował trudny marsz.Burza szła między wzgórzami na nogach z błyskawic, pokrzykując i warcząc.Mag zniknął za zakrętem i kozy powróciły do przeżuwania.Gdy nagle coś jeszcze zwróciło ich uwagę. Zesztywniały, szeroko otworzyły oczy i rozdęły nozdrza.Było to dziwne, ponieważ ścieżka pozostała pusta. Jednak kozy wciąż obserwowały, jak coś przechodzi, póki nie zniknęło z pola widzenia.Wieś skuliła się w wąskiej dolince pomiędzy porośniętymi la¬sem stromymi zboczami. Nie była to duża wioska i nie uka¬zywała jej żadna mapa okolicy. Ledwie była widoczna na ma¬pie wioski.Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić. Wszechświat jest ich pełen: za¬gubionych wiosek, omiatanych wiatrem miasteczek pod szerokim nie¬bem czy odosobnionych górskich chat. Jedyny ich ślad w historii to fakt, że są miejscami absolutnie zwykłymi, gdzie zaczęło się dziać coś absolutnie niezwykłego. Często upamiętnia to niewielka tablica pa¬miątkowa głosząca, że wbrew wszelkiemu ginekologicznemu prawdo¬podobieństwu ktoś bardzo sławny urodził się na ścianie.Mgła kłębiła się między chatami, kiedy mag przekraczał wąski mo¬stek nad wezbranym potokiem i kierował się do kuźni. Te dwa zdarze¬nia nie miały ze sobą nic wspólnego. Mgła kłębiłaby się i tak: była mgłą bardzo doświadczoną i doprowadziła kłębienie do poziomu sztuki.W kuźni, oczywiście, zebrało się sporo ludzi. Jest to miejsce, gdzie można zawsze liczyć na dobry ogień i kogoś do pogawędki. Wieśniacy przysiedli w ciepłym mroku. Kiedy zbliżył się mag, wyprostowali się gwałtownie i próbowali przybrać inteligentny wyraz twarzy, na ogół bez większych sukcesów.Kowal uznał, że nie musi przestrzegać takich form. Skinął magowi, ale było to powitanie równych sobie... a przynajmniej równych z punktu widzenia kowala. W końcu byle jaki mniej więcej kompetentny kowal poznał magię bardziej niż przelotnie. Tak mu się przynajmniej wydaje.Mag skłonił się. Biały kot śpiący obok paleniska ocknął się nagle i spojrzał na niego badawczo.-Jak się nazywa ta wieś, panie? - zapytał przybysz. Kowal wzruszył ramionami.- Głupi Osioł.- Głupi...?- Osioł - powtórzył kowal takim tonem, jakby wzywał gościa, żeby spróbował sobie z tego zażartować. Mag zamyślił się.- Ta nazwa ma pewnie swoją historię - stwierdził w końcu. -W innych okolicznościach chętnie bym jej wysłuchał. Ale chciałbym porozmawiać z tobą, kowalu, o twoim synu.- Którym? - spytał kowal.Wśród gapiów rozległy się śmiechy. Mag uśmiechnął się także.- Masz siedmiu synów, prawda? A sam jesteś ósmym synem? Twarz kowala zmartwiała. Obejrzał się na wieśniaków.- No dobra, przestaje padać - rzekł. - Uciekajcie stąd wszyscy. Ja i... - spojrzał na maga i podniósł brwi.- Drum Billet- wyjaśnił mag.- ...i pan Billet mamy do omówienia ważne sprawy. Skinął młotem i publiczność opuściła kuźnię, po drodze ogląda¬jąc się jeszcze na wypadek, gdyby mag zrobił coś ciekawego.Kowal wyjął spod blatu dwa stołki. Z szafki obok pojemnika z wodą wyciągnął butelkę i do dwóch bardzo małych kieliszków nalał przej¬rzystego płynu.Obaj mężczyźni usiedli i przez chwilę obserwowali deszcz i mgłę kłębiącą się nad mostem. Wreszcie odezwał się kowal:- Wiem, o którego syna wam chodzi. Babcia Weatherwax jest te¬raz przy mojej żonie, ósmy syn ósmego syna... Faktycznie, coś prze¬mknęło mi przez myśl, ale nie zwracałem na to uwagi. No tak... Mag w rodzinie, co?- Szybko się pan zorientował - zauważył Billet.Biały kot zeskoczył z legowiska, przebiegł po podłodze i jednym susem znalazł się na kolanach przybysza. Tam zwinął się w kłębek. Cienkie palce maga z roztargnieniem gładziły jego sierść.- No tak... - powtórzył kowal po raz drugi. - Mag w Głupim Ośle, zgadłem?- Możliwe, możliwe - przyznał Billet - Oczywiście najpierw musi pójść na Uniwersytet Naturalnie, może sobie tam doskonale poradzić.Kowal dokładnie rozważył tę ideę i uznał, że bardzo mu odpowia¬da. Nagle coś przyszło mu do głowy.- Chwileczkę... Próbuję sobie przypomnieć, co mówił mój ojciec. Podobno mag, który wie, że ma umrzeć, może tak jakby przekazać swoją tak jakby magiczność tak jakby następcy. Zgadza się?- Nie słyszałem jeszcze równie skrótowego opisu, ale owszem.- Czyli macie tak jakby umrzeć?- Tak jest.Kot mruczał cicho, gdy wąskie palce drapały go za uchem.Kowal zakłopotał się wyraźnie.-Kiedy?Mag zamyślił się na moment.- Za jakieś sześć minut - stwierdził.-Och.- Proszę się nie martwić. Prawdę mówiąc, oczekuję już tego. Sły¬szałem, że to zupełnie bezbolesne. Kowal pomyślał chwilę.- A kto wam powiedział? - zapytał.Mag udał, że nie dosłyszał. Obserwował most, czekając na znaczącą turbulencję wśród mgły.- Do rzeczy - odezwał się kowal. - Wytłumaczcie mi lepiej, jak się wychowuje maga, bo, widzicie, w naszej okolicy nie ma ani jednego i...- Wszystko samo się ułoży - wyjaśnił uprzejmie Billet. - Magia mnie tutaj doprowadziła i magia się wszystkim zajmie. Jak zwykle zresztą. Czyżbym słyszał krzyk?Kowal spojrzał w sufit. Poprzez szum potoku przebił się odgłos pary nowych płuc pracujących z pełną mocą.Mag uśmiechnął się.- Niech go tu przyniosą - polecił.Kot usiadł nagle i spojrzał zaciekawiony w szerokie wrota kuźni. Kiedy podniecony kowal wołał kogoś z pięterka, kot zeskoczył i ruszył wolno przed siebie, mrucząc głośno jak piła.Ze schodów zeszła wysoka siwowłosa kobieta, dźwigając opatulo¬ne kocem zawiniątko. Kowal podprowadził ją szybko do miejsca, gdzie siedział mag.-Ale... -zaczęła.- To bardzo ważne - oświadczył poważnym tonem kowal. - Co te¬raz, panie?Mag podniósł laskę. Była długości człowieka i grubości ręki w prze¬gubie, pokryta rzeźbionymi znakami, które zdawały się zmieniać w oczach kowala. Całkiem jakby nie chciały, żeby zobaczył, jak wyglądają.- Dziecko musi ją chwycić - wyjaśnił Drum Billet. Kowal skinął głową i pogmerał pod kocem, aż znalazł maleńką różową dłoń. Przysunął ją delikatnie do drewna. Paluszki chwyciły laskę.- Ale... - powtórzyła akuszerka.- Wszystko w porządku. Babciu - przerwał jej kowal. - Wiem, co robię. Jest czarownicą, panie. Nie zwracajcie na nią uwagi. Dobrze. Co teraz?Gość milczał.- Co mam teraz zro...Kowal urwał nagle. Pochylił się, by spojrzeć na twarz maga. Drum Billet uśmiechał się, ale trudno powiedzieć, co go tak rozbawiło.Kowal oddał dziecko zirytowanej akuszerce. Potem z szacunkiem odgiął zaciśnięte na lasce wąskie, blade palce.Laska była dziwna w dotyku, trochę śliska, jakby naelektryzowana. Samo drewno pociemniało, ale rzeźbione znaki były jaśniejsze. Oczy bolały, kiedy człowiek próbował dokładnie się im przyjrzeć.- Zadowolony jesteś z siebie? - spytała akuszerka.- Co? A tak, szczerze mówiąc tak. A bo co?Odchyliła róg koca. Kowal spojrzał i nerwowo przełknął ślinę.- Nie... - wyszeptał. - On mówił...- A co on mógł o tym wiedzieć? - prychnęła pogardliwie Babcia.- Powiedział, że to będzie syn!- Nie wygląda mi to na syna, drogi chłopcze. Kowal ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]