Terry Pratchett - Świat Dysku - 13 - Pomniejsze Bóstwa, Ebooki, Świat dysku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terry PratchettPOMNIEJSZE BÓSTWARozważmy żółwia i orla. Żółw jest stworzeniem żrącym na ziemi. Właściwie nie jest moż¬liwe życie bliżej gruntu, jeśli nie przebywa się pod nim. Hory¬zont żółwia sięga na kilka cali. Żółw porusza się z taką prędkością, ja¬ka wystarcza do polowania na sałatę. Przeżył, gdy cała reszta ewolucji przemknęła obok, ponieważ - ogólnie rzecz biorąc - dla nikogo nie stanowił zagrożenia, a zjadanie go sprawiało zbyt wiele kłopotu.A teraz weźmy orła. To istota, której światem jest powietrze i wy¬sokie szczyty, której horyzont sięga aż po krańce ziemi. Orzeł ma wzrok tak ostry, że potrafi dostrzec maleńkie, piskliwe stworzonko przemykające o pół mili od niego. Czysta siła, czysta władza... Błyska¬wiczna skrzydlata śmierć. Szpony i dziób takie, że przerobią na po-siłek cokolwiek mniejszego od orła, a zapewnią mu przynajmniej szybką przekąskę z czegokolwiek większego.Mimo to orzeł potrafi godzinami siedzieć na urwisku i obser¬wować królestwa tej ziemi, dopóki w dali nie zauważy ruchu. Wtedy skupia spojrzenie, skupia, skupia na maleńkiej skorupie koły¬szącej się wśród suchych krzaków na pustyni. I zrywa się...W chwilę później żółw odkrywa, że świat oddala się od niego. I widzi ten świat po raz pierwszy - już nie z wysokości jednego cala nad gruntem, ale z pięciuset stóp. I myśli: Jakimż wspaniałym przy¬jacielem jest orzeł.I wtedy orzeł go puszcza.Prawie zawsze żółw spada i ginie. Wszyscy wiedzą, dlaczego tak się dzieje: grawitacja to nałóg, z którym trudno zerwać. Nikt nie wie, dlaczego orzeł to robi. Owszem, żółwiem można sobie dobrze podjeść, ale biorąc pod uwagę włożony w to wysiłek, praktycznie wszystkim innym można lepiej. Po prostu orły uwielbiają dręczyć żółwie.Oczywiście, orły nie zdają sobie sprawy z faktu, że uczestniczą w bardzo prymitywnej formie doboru naturalnego.Pewnego dnia żółw nauczy się latać.***Ta historia rozgrywa się w pustynnej krainie, w odcieniach pomarańczu i ochry. Kiedy się zaczyna i kończy, to kwe¬stie bardziej problematyczne, ale przynajmniej jeden z jej początków miał miejsce powyżej linii wiecznych śniegów, o tysiące mil od pustyni, w górach wokół Osi .Jeden z często rozważanych problemów filozoficznych brzmi: Czy drzewo padające w lesie powoduje hałas, jeśli w pobliżu nie ma nikogo, kto by go usłyszał?Problem ten wiele mówi o naturze filozofów, ponieważ w lesie zawsze ktoś jest. Może to być tylko borsuk, zastanawiający się, co to za trzask, albo wiewiórka, zdziwiona, że cała okolica nagle przesu¬wa się w górę... Ale jest ktoś. W najgorszym przypadku, jeśli drzewo pada w głębi lasu, słyszą je miliony pomniejszych bóstw.Rzeczy zdarzają się po prostu, jedna po drugiej. Nie przejmu¬ją się, czy ktoś o nich wie. Ale historia... Nie, historia to coś innego. Historię należy obserwować. Inaczej nie jest historią, tylko... no... rzeczami zdarzającymi się jedna po drugiej.I oczywiście należy ją kontrolować. W przeciwnym razie mo¬głaby zmienić się w cokolwiek innego. Ponieważ historia, wbrew powszechnym przekonaniom, to rzeczywiście królowie, daty i bi¬twy. A te rzeczy muszą się zdarzać w odpowiednim czasie. To trud¬ne. W chaotycznym wszechświecie zbyt wiele spraw może się niewła-ściwie potoczyć. Koń generała aż nazbyt łatwo może zgubić podkowę w nieodpowiedniej chwili albo ktoś źle zrozumie rozkaz, albo goniec z ważną wieścią zostanie zatrzymany przez ludzi z kija¬mi i problemem płynności finansowej. Są też dzikie opowieści, pa¬sożytnicze naroślą na drzewie historii, które próbują nagiąć je w swoją stronę.Dlatego historia ma swoich opiekunów.Żyją... Cóż, z samej natury rzeczy żyją tam, gdzie zostaną po¬słani, ale ich duchowym domem jest ukryta dolina w wysokich Ram-topach na świecie Dysku, gdzie przechowuje się książki historyczne.Nie są to książki, w których przeszłe wydarzenia przypięte są do kartek jak motyle w gablocie. To książki, z których historia się wy¬wodzi. Jest ich ponad dwadzieścia tysięcy; każda wysoka na dziesięć stóp, oprawna w ołów, zapisana literami tak małymi, że trzeba je czytać przez lupę.Kiedy ludzie mówią, że coś „zostało zapisane", zostało zapisane tutaj.Istnieje o wiele mniej metafor, niż się powszechnie sądzi.Każdego miesiąca opat i dwóch starszych mnichów wyrusza do groty, gdzie znajdują się księgi. Kiedyś był to obowiązek wyłącznie opata, ale dwaj inni godni zaufania mnisi zostali dołączeni do gru¬py po nieszczęśliwej historii pięćdziesiątego dziewiątego opata, któ¬ry zarobił milion dolarów na drobnych zakładach, zanim przyłapa¬li go inni zakonnicy.Poza tym samotne wejście do groty nie jest bezpieczne. Przy¬tłoczyć może choćby sama koncentracja Historii przeciekającej bez¬głośnie do świata. Czas płynie. Zbyt wiele Czasu może człowieka utopić.Czterysta dziewięćdziesiąty trzeci opat złożył pomarszczone dłonie i zwrócił się do Lu-Tze, jednego ze swych najstarszych mni¬chów. Czyste powietrze i spokojne życie w ukrytej dolinie sprawia, że wszyscy mnisi są starsi. Poza tym, kiedy się pracuje z Czasem, tro¬chę go wciera się w człowieka.- Miejscem tym jest Omnia - rzeki opat. - Na klatchiańskim wybrzeżu.- Pamiętam - odparł Lu-Tze. - Ten młody człowiek imieniem Ossory, zgadza się?- Sprawy powinny być... uważnie obserwowane - przypomniał opat. - Istnieją naciski. Wolna wola, przeznaczenie... potęga symbo¬li... punkt zwrotny... znasz to wszystko.- Nie byłem w Omni już chyba, no, będzie jakieś siedemset lat - stwierdził Lu-Tze. - Sucha okolica. Pewnie w całym kraju nie zbie¬rze się razem tona porządnej gleby.- Ruszaj zatem.- Wezmę swoje góry. Klimat będzie dla nich odpowiedni.Lu-Tze zabrał także swoją miotłę i matę do spania. Mnisi histo¬rii nie dbają o majątek. Przekonali się, że większość przedmiotów zużywa się już po stuleciu czy dwóch.Podróż do Omni zajęła mu cztery lata. Po drodze musiał zo¬baczyć kilka bitew i jedno skrytobójstwo - inaczej byłyby tylko przy¬padkowymi zdarzeniami.***Był to Rok Hipotetycznego Węża albo dwusetny po Obja¬wieniu Proroka Abbysa.Co oznaczało, że zbliża się czas Ósmego Proroka. W Kościele Wielkiego Boga Oma można było polegać na pro¬rokach: zjawiali się bardzo punktualnie. Dałoby się według nich re¬gulować kalendarz, gdyby tylko ktoś miał kalendarz odpowiednio duży.I jak zwykle w porze, kiedy oczekiwany jest nowy prorok, Kościół zdwoił wysiłki zmierzające ku świątobliwości. Było to całkiem podob¬ne do krzątaniny, jaka następuje w biurach dowolnego wielkiego koncernu, kiedy spodziewani są audytorzy. Jednak tutaj często po¬legało na wyszukiwaniu ludzi podejrzewanych o bycie nie dość świą¬tobliwymi i zadawaniu im śmierci na wiele pomysłowych sposobów. Jest to uznawane za godny zaufania barometr stanu pobożności w większości popularnych religii. Pojawia się skłonność do deklara¬cji, że następuje upadek obyczajów większy niż przy solidnym trzęsie¬niu ziemi, że trzeba wyrwać herezję z korzeniami, a nawet z ręką,nogą i okiem, że przyszedł czas, żeby oczyścić się moralnie. Krew jest zwykle uważana za środek niezwykle skuteczny do tego celu.***I stało się w owym czasie, że Wielki Bóg Om przemówił do Bruthy, którego wybrał: - Psst!Brutha znieruchomiał w połowie zamachu motyką i rozejrzał się po świątynnym ogrodzie.- Słucham? — powiedział.Był piękny dzień mniejszej wiosny. Młynki modlitewne kręciły się wesoło na wietrze od gór. Pszczoły leniuchowały w kwiatach fa¬soli, ale brzęczały głośno, by sprawiać wrażenie ciężko zapracowa¬nych. Wysoko pod niebem krążył samotny orzeł.Brutha wzruszył ramionami i wrócił do swoich melonów.A Wielki Bóg Om znowu przemówił do Bruthy, którego wybrał:- Psst!Brutha zawahał się. Ktoś wyraźnie mówił coś do niego z pustki. Może to demon? Przewodnik nowicjuszy, brat Nhumrod, bardzo dokładnie omawiał temat demonów. Demonów i nieczystych myśli, gdyż jedno prowadziło do drugiego. Brutha był niepokojąco świadomy, że prawdopodobnie już dawno należy mu się demon.Najlepszym wyjściem była stanowczość i recytacja Dziesięciu Fundamentalnych Aforyzmów.I raz jeszcze Wielki Bóg Om przemówił do Bruthy, którego wybrał:- Głuchy jesteś, chłopcze?Motyka stuknęła o wyschniętą ziemię. Brutha odwrócił się gwał¬townie. Widział pszczoły, orła, a na drugim końcu ogrodu starego brata Lu-Tze, sennie przerzucającego widłami stos nawozu. Młyn¬ki modlitewne wirowały pocieszająco wzdłuż murów.Wykonał ręką znak, którym prorok Ishkible odpędził złe moce.- Ustąp mi z drogi, demonie - wymamrotał.- Przecież stoję za tobą.Brutha odwrócił się jeszcze raz, bardzo powoli. Ogród nadal był pusty.Brutha rzucił się do ucieczki.Wiele opowieści zaczyna się na długo przed swym począt¬kiem, a historia Bruthy sięga tysiące lat przed jego naro¬dziny.Na świecie istnieją miliardy bóstw. Roją się gęsto jak ławica śle¬dzi. Większość jest zbyt mała, by je zauważyć, i nigdy nikt ich nie czci, w każdym razie nikt większy od bakterii, które się nie modlą i nie mają wielkich wymagań w zakresie cudów.To są właśnie pomniejsze bóstwa - duchy miejsc, gdzie krzyżu¬ją się ścieżki mrówek, bogowie mikrolimatów pomiędzy korzeniami traw. I większość z nich taka już pozostaje.Ponieważ brakuje im wiary.Garstka jednak trafia w wyższe regiony. Powodem może być co¬kolwiek. Pasterz szukający zbłąkanej owcy znajduje ją w krzakach i poświęca minutę czy dwie, żeby wznieść niewielki kamienny ołta¬rzyk w ogólnej podzięce wszelkim duchom, jakie mogą przebywać w okolicy. Albo jakieś niezwykle ukształtowane drzewo zostanie sko¬jarzone z lekiem na chorobę. Albo ktoś wyryje spiralę na samotnym głazie. Albowiem bogowie potrzebują wiary, a ludzie pragną bogów.Często na tym się kończy. Ale czasami wydarzenia rozwijają się dalej. Dodawane są następne kamienie, układane kolejne głazy; w miejscu, gdzie kiedyś rosło drzewo, staje świątynia. Bóg wtedy na¬biera mocy, wiara wyznawców niesie go w górę jak tysiąc ton paliw...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]