Terry Pratchett - Świat Dysku - 22 - Ostatni Kontynent, Ebooki, Świat dysku

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terry PratchettOstatni kontynentDysk jest światem i zwierciadłem światów.To nie jest książka o Australii.Nie, to o całkiem innym miejscu,które tu czy tam przypadkiem jest trochę... australijskie.Mimo to... nie ma zmartwienia, nie?Od tłumaczaOstatni kontynent opowiada o Australii – a w każdym razie o kraju, który na Dysku podejrzanie Australię przypomina. Otóż istnieje pewien popularny element australijskiej kultury, który jednak mało komu znany jest w szczegółach i warto powiedzieć o nim kilka słów.To piosenka Waltzing Matilda, tak popularna, że stała się niemal nieoficjalnym hymnem Australii – oficjalnym jest Advance Australia Fair, mówi o wolnym, młodym narodzie, którego dom jest morzem opasan... W obecności królowej Elżbiety II (lub członków rodziny królewskiej), przy oficjalnych okazjach w Australii gra się God Save the Queen...Ale wróćmy do Waltzing Matilda. Tekst nie ma nic wspólnego z tańcem ani z kobietami. Matyldą nazywa się w Australii zwinięty koc, służący do snu włóczęgom i wędrującym postrzygaczom owiec, a waltzing Matilda – zatańczyć walca z Matyldą – to wyruszyć na włóczęgę.Tekst piosenki napisał Banjo Peterson w 1895 r. Pierwsza zwrotka brzmi tak (a przynajmniej tak śpiewa się ją dzisiaj):Once a jolly swagman camped by a billabong,Under the shade of a coolibah tree,And he sang as he watched and waited till his billy boiled,Who’ll come a-waltzing Matilda with me?Waltzing Matilda, Waltzing Matilda,Who’ll come a-waltzing Matilda with me?And he sang as he watched and waited till his billy boiled,Who’ll come a-waltzing Matilda with me?Co w wolnym tłumaczeniu oznacza: Pewnego razu wesoły swagman (wędrowiec) obozował nad billabong (miejsce, gdzie występuje woda), w cieniu drzewa coolibah (rodzaj eukaliptusa). I śpiewał, czekając, aż zagotuje się billy (puszka, w której gotuje się wodę na herbatę): „Kto wraz ze mną zatańczy walca z Matyldą?” (czyli: kto ruszy ze mną na włóczęgę).Dalej piosenka opowiada, jak zjawił się jumbuck (owca), swagman skoczył na nią i wpakował do worka, ale niestety, przyjechał również squatter (czyli posiadacz ziemski) oraz trzech policjantów. Swagman, aby nie dać się schwytać, skoczył do billabongu i się utopił. Od tego czasu ci, którzy obok billabongu przejeżdżają, mogą usłyszeć, jak jego duch śpiewa: „Wraz ze mną zatańczycie walca z Matyldą”.Piotr W. CholewaNa tle gwiazd przesuwa się żółw, niosąc na grzbiecie cztery słonie. I żółw, i słonie są większe, niż można by oczekiwać, ale wśród gwiazd różnica między wielkim a maleńkim jest – relatywnie rzecz biorąc – bardzo mała.Jednak ten żółw i te słonie są – według standardów żółwich i słoniowych – duże. Dźwigają Dysk z jego ogromnymi lądami, formacjami chmur i oceanami.Ludzie nie żyją na Dysku, tak samo jak nie żyją na kulach w innych, nie aż tak ręcznie modelowanych okolicach wszechświata. Owszem, planety są może tym miejscem, gdzie ich ciało wchłania herbatę, ale żyją całkiem gdzie indziej: we własnych światach, bardzo wygodnie orbitujących wokół środków ich głów.Kiedy bogowie się spotykają, opowiadają sobie historię o pewnej szczególnej planecie, której mieszkańcy obserwowali z niejakim zaciekawieniem, jak gigantyczne, rozbijające kontynenty bryły lodu uderzają w inny świat, będący – w astronomicznym sensie – tuż obok. I potem nic nie zrobili w tej sprawie, gdyż coś takiego zdarza się tylko w kosmosie. Inteligentny gatunek poszukałby przynajmniej kogoś, komu mógłby złożyć skargę. Zresztą nikt tak naprawdę nie wierzy w tę historię, ponieważ rasa aż tak głupia nigdy nie odkryłaby nawet spamowodzi* [* O wiele łatwiejszej do odkrycia niż ogień, a tylko odrobinę trudniejszej do odkrycia niż woda.].Ludzie jednak wierzą w bardzo dużo innych rzeczy. Niektórzy na przykład mają legendę, według której cały wszechświat niesiony jest w skórzanej sakwie przez starca.Oni też mają rację.Inni czasem wołają: Zaraz, chwileczkę! Jeśli on nosi w tej sakwie cały wszechświat, to znaczy, że nosi też siebie i sakwę wewnątrz sakwy, ponieważ wszechświat zawiera wszystko. Łącznie z nim. I sakwą, oczywiście. Która już mieści w sobie jego i sakwę. Właśnie.Na co odpowiedź brzmi: Tak?Wszystkie plemienne mity są prawdą. Dla ustalonej wartości „prawdy”.Ogólnym testem boskiej wszechmocy jest to, czy dany bóg potrafi zauważyć upadek małego ptaszka. Jednakże tylko jeden bóg robi notatki i wprowadza kilka poprawek, by następnym razem ptaszek mógł spaść szybciej i dalej. Może dowiemy się dlaczego.Może dowiemy się, dlaczego ludzkość jest właśnie tutaj, choć to bardziej skomplikowane i nasuwa pytanie „A gdzie jeszcze powinniśmy być?”. Straszna byłaby myśl, że jakieś niecierpliwe bóstwo mogłoby rozsunąć chmury i powiedzieć: „Do licha, wciąż tu jesteście? Myślałem, że już dziesięć tysięcy lat temu odkryliście spamowódź! Mam trylion ton lodu, który dotrze tu w poniedziałek!”. Możemy się nawet dowiedzieć, dlaczego dziobak jest* [* Nie dlaczego jest czymkolwiek. Po prostu dlaczego jest.].Śnieg, gęsty i wilgotny, opadał na trawniki i dachy Niewidocznego Uniwersytetu, najznakomitszej magicznej uczelni Dysku. Był to lepki śnieg i sprawiał, że cała okolica przypominała raczej kosztowną, acz niegustowną ozdobę. Kolejne warstwy lepiły się do butów McAbre’a, głównego pedla* [* To skrzyżowanie woźnego z portierem. Pedle nie są dobierani ze względu na wyobraźnię, ponieważ zwykle jej nie mają.], kiedy człapał wśród zimnej, wilgotnej nocy.Dwaj inni pedle wyszli spod osłony przypory i ruszyli za nim w ten posępny marsz ku głównej bramie.Był to obyczaj mający już setki lat, a latem przybywało sporo turystów, by go obejrzeć – ale Ceremoniał Kluczy odbywał się każdej nocy, o każdej porze roku. Zwykły lód, wiatr i śnieg nigdy nie zdołały w nim przeszkodzić. Pedle w dawnych czasach deptali po mackowatych monstrach, by dopełnić ceremoniału; brodzili w falach powodzi, machali swymi melonikami na zagubione gołębie, harpie i smoki, a także ignorowali zwykłych członków ciała profesorskiego, którzy otwierali okna swych sypialni i wykrzykiwali przekleństwa w stylu „Skończcie z tym piekielnym hałasem! Po co to wszystko?”. Nigdy nie skończyli ani nawet nie pomyśleli o skończeniu. Nie można skończyć Tradycji. Można ją tylko rozwinąć.We trzech dotarli do cieni pod główną bramą, niemal całkiem zasłoniętą wirującymi płatkami śniegu. Dyżurny pedel już na nich czekał.– Stać! Kto Idzie? – zawołał.McAbre zasalutował.– Klucze Nadrektora!– Przejście Dla Kluczy Nadrektora!Główny pedel zrobił krok naprzód, wyciągnął przed siebie obie ręce z dłońmi zgiętymi i skierowanymi ku sobie, po czym klepnął się w pierś w miejscach, gdzie jakiś pedel – dawno już spoczywający w grobie – miał kieszenie. Klap, klap! Następnie wyciągnął ramiona na boki i sztywno poklepał się po bokach kurtki. Klap, klap!– Do Licha! Przysiągłbym, Że Miałem Je Przed Chwilą! – ryknął, ze starannością buldoga akcentując każde słowo.Odźwierny zasalutował. McAbre zasalutował.– Sprawdzałeś W Innych Kieszeniach?McAbre zasalutował. Odźwierny zasalutował. Niewielka piramida śniegu osiadała mu na meloniku.– Musiałem Je Chyba Zostawić Na Kredensie. Stale To Samo, Co?– Powinieneś Pamiętać, Gdzie Je Kładziesz!– Zaraz! Może Są W Mojej Drugiej Kurtce!Do przodu wystąpił młody pedel, który w tym tygodniu był Trzymającym Drugą Kurtkę.Każdy z trzech zasalutował obu pozostałym. Najmłodszy odchrząknął i zdołał wykrztusić:– Nie, Zaglądałem... Tam... Dziś Rano!McAbre skinął mu głową, by pochwalić za dobre wykonanie trudnego zadania, po czym znowu poklepał kieszenie.– Czekaj, Niech To Kruki Rozdziobią, Były Jednak W Tej Kieszeni! Ależ Ze Mnie Oferma!– Nie Przejmuj Się, Mnie Też Się To Zdarza!– Jestem Czerwony Ze Wstydu! Następnym Razem Własnej Głowy Zapomnę!Gdzieś w ciemności zaskrzypiało okno.– Ehm... Przepraszam, panowie...– No Więc Tutaj Masz Klucze! – oświadczył McAbre, podnosząc głos.– Wielkie Dzięki!– Zastanawiam się, czy moglibyście... – ciągnął płaczliwy głos, przepraszając za samą myśl o skargach.– Wszystko Bezpieczne i Zabezpieczone! – zakrzyknął odźwierny, oddając klucze.– ...może choć troszkę ciszej...– Błogosławieństwo Wszystkim Tutaj! – wrzasnął McAbre, a żyły wystąpiły mu na grubym, czerwonym karku.– Uważaj Tylko, Gdzie Je Tym Razem Położysz! Ha! Ha! Ha!– Ho! Ho! Ho! – huknął McAbre, niemal nie panując nad sobą z wściekłości.Zasalutował sztywno i wykonał w tył zwrot, z całkiem zbędnym głośnym tupaniem. Starożytna wymiana zdań dobiegła końca, więc odmaszerował na portiernię, mrucząc coś gniewnie pod nosem.Okno małego szpitaliku uniwersyteckiego znowu się zamknęło.– Ten typ sprawia, że mam ochotę przeklinać – stwierdził kwestor. Pogrzebał w kieszeni i wyjął swoje zielone pudełeczko pigułek z suszonej żaby. Kilka się wysypało, kiedy męczył się z wieczkiem. – Stale posyłam mu notatki. Mówi, że to tradycyjne, ale... sam nie wiem... jest przy tym taki hałaśliwy... – Wytarł nos. – Co z nim?– Nie za dobrze – odparł dziekan.Bibliotekarz był bardzo, bardzo chory.Śnieg oblepiał zamknięte okno.Przed płonącym w kominku ogniem leżał stos koców. Od czasu do czasu dygotał lekko. Magowie przyglądali mu się z troską.Wykładowca run współczesnych gorączkowo przewracał kartki książki.– Ale skąd mamy wiedzieć, czy jest w zaawansowanym wieku, czy nie? – zastanawiał się głośno. – Jaki jest zaawansowany wiek dla orangutana? A on jest magiem. I cały czas siedzi w bibliotece. To magiczne promieniowanie, bez przerwy... W jakiś sposób grypa atakuje jegopole morficzne, ale mogło ją wywołać cokolwiek.Bibliotekarz kichnął.I zmienił kształt.Magowie ze smutkiem popatrzyli na coś, co wyglądało zupełnie jak wygodny fotel, który ktoś z jakiegoś powodu wyłożył rudym futrem.– Co możemy dla niego zrobić? – zapytał Myślak Stibbons, najmłodszy z członków grona profesorskiego.– Było... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mariusz147.htw.pl
  •