Terry Pratchett - Świat Dysku - 29 - Straż nocna, Ebooki, Świat dysku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Terry PratchettNocna strażPrzełożyłPiotr W. CholewaSam Vimes westchnął, kiedy usłyszał krzyk, ale zanim cokolwiek w tej sprawie zrobił, najpierw skończył się golić. Potem włożył kurtkę i wyszedł powoli w piękny poranek. Była wczesna wiosna, ptaki śpiewały wśród drzew, a pszczoły brzęczały w kwiatach. Wprawdzie zamglone niebo i ciemne chmury na horyzoncie groziły, że wkrótce spadnie deszcz, na razie jednak było gorąco i duszno. A w starym szambie za szopą ogrodnika jakiś młody chłopak taplał się w wodzie.No... w każdym razie się taplał.Vimes stanął w pewnej odległości i zapalił cygaro. Prawdopodobnie nie należało używać otwartego ognia blisko dołu – ciało upadające z dachu szopy skruszyło skorupę na powierzchni szamba.– Dzień dobry – rzekł uprzejmie Vimes.– Dzień dobry, wasza łaskawość – odpowiedział pracowity taplacz.Głos był wyższy, niż Vimes się spodziewał, więc zdał sobie sprawę, że – co niezwykłe – młody chłopak w dole jest, precyzyjnie mówiąc, młodą kobietą. Nie było to tak całkiem niespodziewane – Gildia Skrytobójców wiedziała, że jeśli chodzi o pomysłowe zabójstwa, kobiety co najmniej dorównują swym braciom – ale mimo to odrobinę zmieniało sytuację.– Nie wydaje mi się, żebyśmy się kiedyś spotkali. Chociaż rozumiem, że wiesz, kim jestem. A ty...?– Wiggs, sir – przedstawiła się pływaczka. – Jocasta Wiggs. Poznać pana osobiście to zaszczyt, wasza łaskawość.– Wiggs, tak? – mruknął Vimes. – Znany ród w gildii. Przy okazji, „sir” zupełnie wystarczy. Kiedyś chyba złamałem nogę twojemu ojcu?– Tak, sir. Prosił, żeby pana pozdrowić.– Trochę jesteś za młoda, żeby powierzać ci kontrakt...– Nie chodzi o kontrakt, sir – zapewniła Jocasta, machając rękami i nogami.– Ależ panno Wiggs... Cena za moją głowę to co najmniej...– Rada Gildii postanowiła pana zawiesić, sir – wyjaśniła uparta pływaczka. – Został pan zdjęty z rejestru. W tej chwili nie przyjmują już zleceń na pana.– Coś podobnego! Czemu?– Nie wiem, sir – zapewniła panna Wiggs.Cierpliwe wysiłki przesunęły ją do ściany dołu i właśnie odkrywała, że obmurowanie jest w dobrym stanie, a śliskie cegły nie dają żadnych możliwości uchwytu. Vimes wiedział o tym, ponieważ pewnego popołudnia poświęcił kilka godzin na to, by tak właśnie było.– No to dlaczego cię wysłali?– Panna Band uznała, że to dobre ćwiczenie – wyjaśniła Jocasta. – Muszę przyznać, że te cegły to trudna sprawa. Mam rację?– Istotnie – zgodził się Vimes. – Trudna. Czyżbyś ostatnio była niegrzeczna dla panny Band? Zirytowałaś ją w jakiś sposób?– Ależ nie, wasza łaskawość. Powiedziała jednak, że staję się nadmiernie pewna siebie i dobrze mi zrobią jakieś zaawansowane zajęcia terenowe.– No tak, rozumiem...Vimes usiłował sobie przypomnieć pannę Band, jedną z bardziej surowych nauczycielek gildii. Jak słyszał, bardzo wysoko ceniła ćwiczenia praktyczne.– Tak... I dlatego wysłała cię, żebyś mnie zabiła?– Skądże, sir! To tylko ćwiczenie! Nie mam nawet bełtów do kuszy! Miałam tylko znaleźć miejsce, skąd złapię pana w celownik, a potem zameldować o tym.– Uwierzyłaby ci?– Oczywiście, sir. – Jocasta była wyraźnie urażona. – Honor gildii, sir.Vimes odetchnął głęboko.– Widzi pani, panno Wiggs, w ostatnich latach niemała liczba pani kolegów usiłowała mnie zabić w moim własnym domu. Może więc pani uznać, że moje poglądy w tej kwestii są dość niejednoznaczne.– Doskonale rozumiem, sir – zapewniła Jocasta tonem kogoś zdającego sobie sprawę, że jedyną szansą ujścia cało z obecnej trudnej sytuacji jest dobra wola innej osoby, która to osoba wcale nie czuje palącej potrzeby, by ją okazywać.– A byłabyś zdumiona, jakie pułapki zastawione są tutaj dookoła – ciągnął Vimes. – Niektóre naprawdę sprytne, choć sam muszę się tym pochwalić.– Na pewno się nie spodziewałam, że dachówki na szopie tak się poruszają, sir.– Są mocowane na nasmarowanych szynach.– Brawo, sir.– A z niektórych się spada w różne śmiertelnie groźne pułapki – dodał Vimes.– Czyli miałam szczęście, że nie trafiłam w żadną z nich, prawda, sir?– Och, ta również jest śmiertelna. W końcu.Vimes westchnął. Naprawdę nie chciał ich zachęcać do takich akcji, ale... zdjęli go z rejestru? Nie to, żeby lubił, jak strzelają do niego zamaskowane indywidua, chwilowo zatrudniane przez któregoś z jego rozmaitych i licznych wrogów, ale traktował to jak swego rodzaju wotum zaufania. Dowodziło, że irytuje ludzi bogatych i aroganckich, którzy powinni być irytowani.Poza tym łatwo było przechytrzyć Gildię Skrytobójców. Mieli bardzo ścisłe reguły, których przestrzegali w zasadzie honorowo, co Vimesowi odpowiadało, gdyż w pewnych praktycznych kwestiach on nie przestrzegał żadnych reguł.Zdjęli z rejestru, tak? Jedyną osobą, która podobno była z niego skreślona, to Lord Vetinari, Patrycjusz. Skrytobójcy lepiej niż inni rozumieli polityczną grę w mieście. Skreślali człowieka z rejestru, ponieważ uznawali, że jego odejście nie tylko zepsuje tę grę, ale też roztrzaska planszę...– Byłabym niezwykle wdzięczna, gdyby mnie pan wyciągnął, sir – odezwała się Jocasta.– Co? A tak... Przepraszam, mam czyste ubranie – odparł Vimes. – Ale jak tylko wrócę do domu, powiem kamerdynerowi, żeby tu przyszedł z drabiną. Zgoda?– Bardzo dziękuję, sir. Naprawdę miło mi było pana poznać, sir.Vimes powoli ruszył w stronę domu. Zdjęli z rejestru? Czy wolno złożyć protest? Może uznali...Ogarnęła go chmura zapachu.Uniósł głowę.Rozkwitały krzaki bzu.Patrzył.Do licha! Do licha! Do licha!!! Co roku zapominał. Chociaż nie... Nigdy nie zapominał. Po prostu chował te wspomnienia, jak starą srebrną zastawę, żeby nie zmatowiała. I co roku wracały, ostre i lśniące, i kłuły go w samo serce. I to jeszcze dzisiaj, akurat dzisiaj...Wyciągnął rękę. Dłoń mu drżała, kiedy chwytał kwiat i delikatnie odłamywał łodygę. Stał przez chwilę, wpatrzony w pustkę. A potem ostrożnie zaniósł gałązkę bzu do garderoby.Willikins przygotował na dzisiaj jego oficjalny mundur. Sam Vimes przyjrzał mu się tępo, po czym przypomniał sobie o Komitecie Straży. Zgadza się. Stary pogięty półpancerz się nie nada, nie ma mowy... Nie dla jego łaskawości diuka Ankh, komendanta Straży Miejskiej, sir Samuela Vimesa. Lord Vetinari szczególnie to podkreślił, niech to demony porwą.A niech porwą, tym bardziej że – nieszczęśliwie – Sam Vimes dostrzegał sens takiego działania. Nienawidził swojego oficjalnego uniformu, ale ostatnio reprezentował przecież nie tylko siebie. Sam Vimes mógł się zjawiać na spotkaniach w brudnym pancerzu, nawet sir Samuel Vimes potrafił zwykle znaleźć sposób, by cały czas chodzić w mundurze ulicznym, ale diuk... No cóż, diuk wymagał czegoś bardziej imponującego. Na spotkaniach z zagranicznymi dyplomatami diuk nie może się pokazywać z tyłkiem wystającym z portek. Co prawda zwykły stary Sam Vimes nie pokazywał się z tyłkiem wystającym z portek, ale gdyby nawet, nikt by z tego powodu nie rozpoczął wojny.Zwykły stary Sam Vimes się nie poddawał. Pozbył się prawie całego pióropusza i tych głupich rajtuzów, uzyskując w efekcie mundur, który przynajmniej wskazywał, że jego właściciel jest płci męskiej. Jednak hełm miał złote ozdoby, a płatnerze wykuli – na miarę – nowy, lśniący półpancerz z bezsensownymi złotymi ornamentami. Za każdym razem, kiedy Vimes go wkładał, czuł się zdrajcą swojej klasy. Nie cierpiał myśli, że ktoś mógłby go uznać za jednego z tych durniów, którzy noszą głupie, złocone pancerze. Wtedy własnym przykładem wspierałby zło. No, złocenie.Obrócił w palcach gałązkę bzu i raz jeszcze zaciągnął się odurzającym zapachem. Ach... Nie zawsze tak było...Ktoś odchrząknął. Vimes uniósł wzrok.– Co jest? – warknął.– Chcę tylko spytać, czy lady jest w dobrym zdrowiu, wasza łaskawość – odpowiedział zaskoczony kamerdyner. – A wasza łaskawość dobrze się czuje?– Co? A tak, tak. Nie, wszystko w porządku. U lady Sybil także. Zajrzałem do niej, zanim wyszedłem do ogrodu. Jest z nią pani Content. Twierdzi, że to jeszcze potrwa.– Mimo to poleciłem w kuchni, żeby przygotowali dużo gorącej wody, wasza łaskawość. – Willikins pomógł Vimesowi zapiąć ten złoco... złowrogi półpancerz.– Dobrze. Jak myślisz, po co im ta cała woda?– Nie mam pojęcia, wasza łaskawość. Prawdopodobnie lepiej o to nie pytać.Vimes przytaknął. Sybil dała mu do zrozumienia, wprawdzie delikatnie i taktownie, ale bardzo wyraźnie, że w tej konkretnej sprawie nie będzie potrzebny. Musiał przyznać, że przyjął to z ulgą.Wręczył Willikinsowi gałązkę bzu. Kamerdyner wziął ją i bez słowa umieścił w małej srebrnej rurce z wodą, dzięki czemu kwiatki miały zachować świeżość przez długie godziny. Rurkę umocował do jednego z pasków pancerza.– Czas szybko płynie, wasza łaskawość, nieprawdaż? – rzekł, omiatając go małą miotełką.Vimes spojrzał na zegarek.– Trudno zaprzeczyć. Słuchaj, po drodze do pałacu zajrzę do Pseudopolis Yardu, podpiszę co trzeba i wrócę jak najszybciej. Dobrze?Willikins obrzucił go wzrokiem pełnym zgoła niekamerdynerskiej troski.– Jestem pewien, że lady Sybil nic nie grozi, wasza łaskawość – oświadczył. – Oczywiście, nie jest, nie jest...– ...młoda – dokończył Vimes.– Powiedziałbym, że jest bogatsza latami niż wiele innych primi-gravidae – odparł gładko Willikins. – Ale jest damą dobrze zbudowaną, jeśli wybaczy mi pan tę śmiałą uwagę, a w jej rodzie tradycyjnie nie było poważniejszych kłopotów w dziedzinie rodzenia dzieci...– Primi co?– Nowe matki, wasza łaskawość. I z całą pewnością lady Sybil wolałaby wiedzieć, że wasza łaskawość ściga złoczyńców, zamiast wydeptywać dziury w bibliotecznym dywanie.– Chyba masz rację, Willikins. Ehm... Aha, tak. Pewna młoda dama pływa pieskiem w starym dole kloacznym.– Rozumiem, wasza łaskawość. Poślę tam zaraz jakiegoś kuchcika z drabiną. I wiadomość do Gildii Skrytobójców?– Dobry pomysł. Będzie potrzebowała czystego ubrania i kąp...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]