Tess Gerritsen - Gawitacja, Książki, Gerritsen Tess, Pozostałe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Grawitacja.
MORZE
Rozdział pierwszy
Rów Galapagos
30 stopni szerokości południowej,
90 stopni 30 minut długości zachodniej
Szybował nad skrajem otchłani.
Pod nim otwierała się czarna pustka zimnego podwodnego
świata,do którego nigdy nie dociera słońce,gdzie jedynym
światłem jest przelotne lśnienie bioluminescentnego organizmu.
Leżąc płasko w dopasowanym do ciała kokonie Deep Flight
IV,z głową tkwiącą w jego stożkowatym akrylowym dziobie,
doktor Stephen D.Ahearn miał wrażenie,że unosi się niczym
nieskrępowany w międzygwiezdnej przestrzeni.W świetle lamp
zamocowanych na skrzydłach widział deszcz szczątków orga-
nicznych,które opadały z przesyconych światłem wód daleko
w górze.Martwe pierwotniaki dryfowały tysiące stóp w dół,
by osiąść na cmentarzysku na dnie oceanu.
Sunąc przez nieustannie osypujące się szczątki,Ahearn pro-
wadził Deep Flight wzdłuż skraju podwodnego kanionu,po
lewej stronie mając otchłań,pod sobą podwodne plateau.Cho-
ciaż osady sprawiały wrażenie jałowych,wszędzie widać było
oznaki życia.Na dnie pozostały ślady stąpających po nim
i pełzających stworzeń,teraz bezpiecznie ukrytych pośród
osadów.Widział również ślady ludzkie-zardzewiały łańcuch
oplatający urwaną kotwicę,a trochę dalej zanurzoną do połowy
w szlamie butelkę po oranżadzie-upiorne pozostałości istnie-
jącego tam,na górze,obcego świata.
11.
W polu jego widzenia ukazało się nagle coś dziwnego. Miał wrażenie, jakby
znalazł się w podwodnym lesie, pośród zwęglonych pni. Były to mające dwadzieścia
stóp średnicy czarne kominy, utworzone przez roztopione minerały wydzielające
się ze szczelin w płaszczu ziemi. Kręcąc manetkami, łagodnie skierował Deep
Flight w prawo, żeby je ominąć.
— Dotarłem do źródła hydrotermicznego — powiedział. — Poruszam się z prędkością
dwóch węzłów. Po lewej strome widać kominy.
— Jak ci się ją prowadzi? — zatrzeszczał w słuchawkach głos Helen.
— Wspaniale. Chcę dostać na własność jedno z tych cacek. Helen roześmiała się.
— Musiałbyś nam wystawić czek na bardzo dużą sumę, Steve. Zauważyłeś już
nodule? Powinny być wprost przed tobą.
Aheam milczał przez chwilę, wpatrując się w mrok.
— Widzę je — stwierdził w końcu.
Nodule manganu wyglądały jak rozrzucone na dnie oceanu bryły węgla. Dziwnie,
prawie nienaturalnie gładkie, uformowane przez minerały krzepnące wokół kamyków
oraz ziaren piasku, były wysoko cenionym źródłem tytanu i innych szlachet-nych
metali. Ahearn zignorował je jednak. Szukał czegoś o wiele cenniejszego.
— Schodzę w dół, do kanionu — oświadczył. Sterując manetkami, minął skraj
plateau. Kiedy prędkość
pojazdu zwiększyła się do dwóch i pół węzła, skrzydła za-projektowane, by
wywołać efekt odwrotny niż w przypadku skrzydeł samolotu, zaczęły ściągać
batyskaf w dół.
— Tysiąc dwieście metrów — poinformował. — Tysiąc dwieście pięćdziesiąt...
.
— Uważaj przy schodzeniu. To wąski rów. Kontrolujesz temperaturę wody?
— Zaczyna się podnosić. Wynosi teraz pięćdziesiąt pięć stopni.
— Do źródła jeszcze daleko. Znajdziesz się w gorącej wodzie dwa tysiące metrów
niżej.
Jakiś cień przemknął nagle tuż obok jego twarzy.Ahearn
12
cofnął się mimowolnie i szarpnął manetką, przechylając Deep Flight w prawo.
Batyskaf walnął o ścianę kanionu i przez kadłub przeszła potężna fala
uderzeniowa. — Jezu! - Co się stało? — zapytała Helen. — Co się stało, Steve?
Ahearn łapał kurczowo powietrze, przerażone serce tłukło mu się w piersi.
Kadłub. Czy zniszczyłem kadłub? Poprzez pulsującą w uszach krew nasłuchiwał
skrzypienia pękającej stali i szumu wody. Znajdował się trzy tysiące sześćset
stóp pod powierzchnią wody; wynoszące sto atmosfer ciśnienie ściskało go ze
wszystkich stron niczym żelazna pięść. Jedna szczelina w kadłubie i zmiażdży go
woda.
Odezwij się, Steve! Całe ciało miał zlane zimnym potem.
Przestraszyłem się — wykrztusił w końcu. — Zderzyłem się ze ścianą kanionu. Są
jakieś uszkodzenia? Wyjrzał przez kopułę.
Nie potrafię powiedzieć. Uderzyłem chyba o skałę przednim sonarem..
Czy jesteś w stanie nadal manewrować? Poruszył manetkami i łódź skręciła w lewo.
Tak.. Tak. — Odetchnął głęboko. — Chyba nic mi się nie stało.Coś przepłynęło tuż
obok kopuły. Wystraszyłem się.
Coś?
Minęło mnie tak szybko! Zupełnie jakby skoczył na
mnie wąż.
Czy to coś miało rybią głowę i ogon węgorza?
To chyba to.
W takim razie zobaczyłeś węgorzycę. Thermarces cer-
berus.
Cerber pomyślał, wzdrygając się. Trójgłowy pies pilnujący
bram piekła.
Lubi wysokie temperatury i siarkę — powiedziała He-len.-Zobaczysz ich więcej,
kiedy zbliżysz się do źródła. Niech ci będzie. Ahearn miał bardzo blade pojęcie
o morskiej biologii.Mijając akrylową kopułę stworzenia były dlań przed-
13
miotami zaledwie przelotnego zainteresowania, żywymi znakami, wskazującymi drogę
do celu. Trzymając pewnie obie manetki, kierował Deep Flight w głąb otchłani.
Dwa tysiące metrów. Trzy tysiące. Co będzie, jeśli uszkodził kadłub?
Cztery tysiące metrów. Miażdżące ciśnienie wody rosło linearnie w miarę, jak się
zanurzał. Woda była teraz czarniejsza, zabarwiona tryskającymi niżej
pióropuszami siarki. Boczne światła prawie nie przenikały tej gęstej mineralnej
zawiesiny. Oślepiony wirami osadów popłynął dalej i widoczność się poprawiła.
Opadał w dół po prawej stronie hydrotermicznego źródła, obok pióropusza ogrzanej
magmą wody, lecz mimo to temperatura na zewnątrz wzrastała. Pięćdziesiąt stopni
Celsjusza.
W polu jego widzenia ponownie coś sięporuszyło. Tym razem mocno trzymał w
dłoniach przyrządy. Zobaczył kolejne, podobne do tłustych węży węgorzyce,
zwisające głowami w dół, jakby unosiły się w międzyplanetarnej przestrzeni.
Tryskająca ze źródła woda była bogata w ogrzany tlenek siarki, toksyczny związek
niszczący wszelkie żywe organizmy. Lecz nawet w tych czar-nych, zatrutych wodach
życie kwitło, przybierając fantastyczne, piękne kształty. Do ścian kanionu
przywarły kołysząc się długie na sześć stóp robaki Riftia, ze szkarłatnymi
piórami na głowach. Widział kiście wielkich małży w białych skorupach, z których
wystawały czerwone aksamitne języki. I kraby, upiornie blade uwijające się
między szczelinami.
Mimo włączonej klimatyzacji zrobiło mu się gorąco. Sześć tysięcy metrów.
Temperatura wody wynosiła osiem-dziesiąt cztery stopnie. W samym ogrzanym przez
gotującą się magmę pióropuszu sięgała na pewno trzystu. To, że życie mogło
istnieć nawet tutaj, w skrajnym mroku, w tych zatrutych i gorą-cych wodach,
graniczyło z cudem.
— Sześć tysięcy sześćdziesiąt metrów — powiedział Nadal tego nie widzę.
Głos Helen z trudem przebijał się przez trzaski:
— Ze ściany kanionu wystaje półka. Powinieneś ją zobaczyć na głębokości sześciu
tysięcy osiemdziesięciu metrów.
14.
Rozglądam się.
Zwolnij tempo zanurzania. Zaraz się pojawi. — Sześć tysięcy siedemdziesiąt,
nadal się rozglądam. Tu na dole wszystko wygląda jak zupa fasolowa. Może jestem
w złym
miejscu.
- ...odczyty sonaru... runęła nad tobą! Jej słowa zagłuszyły trzaski.
- Nie słyszę cię dobrze. Powtórz.
Ściana kanionu wali się w dół! Skały sypią się na ciebie.
Uciekaj!
Uderzające w kadłub kamienie sprawiły, że ogarnięty paniką
Ahearn przesunął manetki do przodu. Potężny głaz przeciął
mrok tuż przed nim i odbił się od półki kanionu, strącając
w odchłań świeży grad skalnych okruchów. Coraz częściej
trafiały go kamienie. A potem rozległ się ogłuszający huk.
Ahearn miał wrażenie, jakby oberwał pięścią w głowę. Wyrżnął szczęką w kokon.
Czuł, że łódź przechyla się na bok i usłyszał przyprawiający o mdłości zgrzyt
metalu, gdy prawe skrzydło otarło się o wystające skały. Batyskaf płynął dalej
wlokąc za sobą wir osadów.
Ahearn pociągnął za dźwignię awaryjnego wynurzania i szar-
pnął obie manetki, kierując łódź w górę. Deep Flight skoczył
naprzód szorując metalem o skałę, a potem niespodziewanie
stanął,przechylony na prawą burtę. Ahearn gorączkowo mani-
pulował manetkami, włączając pełen ciąg.
Batyskaf nie reagował. Ahearn przerwał na chwilę, czując, jak wali mu serce, i
pró-bując opanować rosnącą panikę. Dlaczego nie płynął w górę? Dlaczego łódź nie
reagowała? Ze strachem spojrzał na dwa cyfrowe wyświetlacze. Baterie były
nieuszkodzone, klimatyza-cja nadal działała. Głębokościomierz pokazywał sześć
tysięcy osiemdziesiąt dwa metry.
Osady powoli opadły i lampa na lewym skrzydle wyłuskała
z mroku jakieś kształty. Patrząc prosto przed siebie, Ahearn
zobaczył poszarpane czarne skały i krwistoczerwone robaki
Riftia.Wykręcił kark, żeby zerknąć na prawe skrzydło. To, co
zobaczył,sprawiło że żołądek podszedł mu do gardła.
15.
Skrzydło zaklinowało się między dwiema skałami. Nie mógł popłynąć do przodu. Nie
mógł się cofnąć. Leżę w grobie, dziewiętnaście tysięcy stóp pod powierzchnią
morza, pomyślał.
— ...słyszysz? Steve, czy mnie słyszysz?
— Nie mogę się ruszyć — usłyszał swój własny głos, osłabły z przerażenia. —
Prawe skrzydło zaklinowało się...
— ...lotki prawego skrzydła. Mały skręt może cię uwolnić.
— Próbowałem już. Próbowałem wszystkiego. Jestem unieruchomiony.
W słuchawkach zapadła martwa cisza. Czy urwała się łączność? Czy wyłączyli
nadajnik? Pomyślał o statku wysoko na górze, kołyszącym się łagodnie na falach.
Pomyślał o blasku słońca. Na powierzchni był przepiękny słoneczny dzień, nad
głowami szybowały ptaki. Morze miało kolor głębokiego bez-dennego błękitu...
Nagle usłyszał głos Palmera Gabriela, faceta, który sfinan-sował ekspedycję. Był
jak zwykle spokojny i opanowany.
— Zaczynamy akcję ratowniczą, Steve. Drugi batyskaf został już spuszczony na
wodę. Wyciągniemy cię na powierzchnię tak szybko, jak to będzie możliwe. Czy coś
widzisz? — zapytał po krótkiej przerwie. — Możesz opisać, co cię otacza?
— Łódź leży na skalnej półce tuż nad źródłem.
— Możesz podać więcej szczegółów?
— Co?
— Jesteś dziewiętnaście tysięcy stóp pod powierzchnią. Dokładnie na głębokości,
która nas interesuje. Jak wygląda dokładnie ta półka? Jak wyglądają skały?
Ja tu, kurwa, umieram, a on pyta o jakieś skały.
— Zapal stroboskop, Steve. Powiedz nam, co widzisz. Ahearn zmusił się, żeby
spojrzeć na panel przyrządów, i za-
palił lampę stroboskopową.
W mroku zabłysło ostre światło. Patrzył na świeżo odkryty pejzaż, który migotał
przed siatkówkami jego oczu. Wcześniej przyglądał się robakom Riftia. Teraz
skupił uwagę na olbrzymim rumowisku zaścielającym półkę. Głazy były czarne
podobnie jak nodule magnezu, różniły się jednak od nich poszarpanymi brzegami.
Zerkając na prawo, na świeżo odłupaną skałę, która
16
przygniotła skrzydło pojazdu, nagle zdał sobie sprawę, na co
patrzy.
Helen miała rację — szepnął.
- Nie słyszę cię dobrze.
Miała rację! Źródło irydium... teraz je dobrze widzę.
- Tracimy łączność. Powinieneś...
Głos Gabriela zagłuszyły trzaski, a potem w słuchawkach zapadła cisza.
Nie słyszę cię! Powtarzam, nie słyszę cię! — zawołał Ahearn.. Słyszał tylko
własne walące głośno serce i chrapliwy oddech.
Uspokój się, uspokój. Zużywasz za dużo tlenu...
Za akrylową kopułą widać było tańczące łagodnie w zatrutej
wodzie żywe organizmy. Mijały minuty, a on obserwował
kołyszące się robaki Riftia, ich szkarłatne pióropusze, które
przeczesywały wodę w poszukiwaniu pokarmu. Obserwował
pozbawionego oczu kraba, pełznącego powoli przez kamienne
rumowisko.
Światła przygasły. A potem nagle stanęły wiatraki klimaty-
zatora.
Wyczerpywały się baterie. Ahearn wyłączył stroboskop. Teraz ćmiła się tylko
słabo lampa na lewym skrzydle. Wiedział, że za parę minut poczuje ciepło wody,
którą magma ogrzała do osiemdziesięciu kilku stopni.Kiedy żar przeniknie przez
kadłub, powoli ugotuje się żywcem we własnym pocie. Czuł, jak z czoła spływa mu
na policzek pierwsza kropla. Nie spuszczał z oczu pojedynczego kraba, który
kroczył niespiesznie po skalnej półce. Lampa na skrzydle zamigotała i zgasła.
17.
START
Rozdział drugi
7 lipca
Dwa lata później
Wstrzymać misję.
Poprzez ryk rakiet stałopaliwowych i łoskot kadłuba, od
którego Emmie Watson, specjalistce misji, szczękały zęby,
komenda"wstrzymać" zabrzmiała w jej umyśle tak wyraźnie,
jakby usłyszała ją wykrzyczaną w słuchawkach. Żaden z człon-
ków załogi nie powiedział tego na głos, ale wiedziała, że trzeba
podjąć decyzję i trzeba zrobić to szybko. Nie usłyszała jeszcze
werdytktu siedzących przed nią w kokpicie kapitana Boba
Kittredge'a oraz pilot Jill Hewitt, ale nie musiała. Pracowali
razem tak długo, że potrafili wzajemnie czytać w swoich
myślach.Bursztynowe lampki na konsoli lotu dyktowały wyraź-
nie,co powinni teraz zrobić.
Przed kilkoma sekundami Endeavour osiągnął Max Q, punkt
największego naprężenia aerodynamicznego podczas startu,
kiedy pokonując opór atmosfery wahadłowiec zaczyna gwał-
townie dygotać. Kittredge zredukował na krótko ciąg do siedem-
dziesięciu procent, żeby osłabić wibracje. Ostrzegawcze lampki
na konsoli informowały teraz, że stracili dwa z trzech głównych
silników.Z jednym silnikiem i dwiema rakietami na paliwo
stałe nigdy nie wejdą na orbitę.
Musieli wstrzymać misję.
-Centrum kontroli, tu Endeavour — powiedział Kittredge.
21.
Miał spokojny i stanowczy głos. Ani śladu paniki. — Nie mogę zwiększyć ciągu.
Lewy i środkowy silnik wysiadły w Max Q. Wdepnęliśmy w gówno. Będziemy musieli
przystąpić do procedury RTLS.
— Przyjąłem, Endeavour. Potwierdzamy awarię dwóch silników. Po odłączeniu rakiet
na paliwo stałe zacznij procedurę RTLS.
Emma kartkowała już pliki procedur i po chwili wyjęła kartę RTLS, zawierającą
listę czynności, które należało wykonać podczas awaryjnego lądowania w miejscu
startu. Załoga znała na pamięć wszystkie punkty, lecz w gorączce awaryjnego
lądowania mogli o czymś ważnym zapomnieć. Ta karta była ich polisą na życie.
Z bijącym szybko sercem Emma prześledziła zaznaczony niebieskim kolorem właściwy
tryb postępowania. Lądowanie w miejscu startu bez dwóch silników było możliwe —
ale tylko teoretycznie. Teraz musiał wydarzyć się cały szereg cudów. Najpierw
musieli zrzucić paliwo i wyłączyć ostatni główny silnik przed odłączeniem
wielkiego zewnętrznego zbiornika. Następnie Kittredge powinien ustawić
wahadłowiec dziobem w kierunku miejsca startu. Będzie miał jedną, tylko jedną
szansę, żeby bezpiecznie przyziemić w Centrum Kennedy'ego. Jedna pomyłka mogła
spowodować, że Endeavour runie do morza.
Ich życie znajdowało się teraz w rękach kapitana Kittredge'a.
Jego głos, gdy rozmawiał z centrum kontroli, nadal wydawał się spokojny, nawet
znudzony. Mijała druga minuta lotu. Następny punkt kryzysowy. Na katodowym
wyświetlaczu ukazał się komunikat „Pc<50". Paliwo stałe w rakietach wypaliło się
zgodnie z planem.
Emma wyczuła natychmiast, że lecą z mniejszą szybkością. Potem zmrużyła oczy,
gdy za oknem błysnęły ładunki wybuchowe i rakiety odpadły od zbiornika.
Ryk silników raptownie umilkł, gwałtowny dygot ustąpił
gładkiej, prawie spokojnej jeździe. W nagłej ciszy Emma
poczuła, jak jej własny puls przyspiesza, jak serce uderza niczym
pięść o pasy na piersiach.
----Centrum kontroli, tu Endeavour — powiedział Kittredge,
22
wciąż nienaturalnie spokojny. — Rakiety na paliwo stałe odłączone. —
Przyjąłem, widzimy to. - Zaczynamy procedurę lądowania awaryjnego. Kittredge
wcisnął przycisk awaryjnego lądowania. Otaczające przycisk pokrętło nastawione
już było na opcję RTLS. - Przeczytaj nam ściągawkę! — zawołała Jill Hewitt,
zwracając się do Emmy. — Już się robi. Emma zaczęła głośno czytać punkty
procedury. Głos miała spokojny, tak samo jak Kittredge i Hewitt. Nikt, kto
przysłuchiwałby się ich rozmowie, nie domyśliłby się, że grozi im katastrofa.
Zachowywali się jak automaty: nie dopuszczali do siebie paniki, wykonując każdą
kolejną czynność zgodnie z wykutymi na pamięć instrukcjami. Ich komputery
pokładowe powinny samodzielnie ustalić powrotny kurs. Nadal lecieli wyznaczoną
trajektorią, wspinając się na pułap czterystu tysięcy stóp i zrzucając po drodze
paliwo. Poczuła, jak kręci się jej w głowie, kiedy wahadłowiec zaczął okręcać
się wokół własnej osi. Horyzont, który widzieli do góry nogami, nagle
wyprostował się, gdy zawrócili w stronę odległego o prawie 400 mil Centrum
Kennedy'ego. — Endeavour, tu centrum kontroli. Wyłącz główny silnik. — Przyjąłem
— odparł Kittredge. — Wyłączam główny silnik. Na tablicy przyrządów zapaliły się
na czerwono trzy lampki kontrolne. Kittredge odciął zasilanie głównego silnika.
Za dwadzieścia sekund zewnętrzny zbiornik paliwa powinien spaść do morza.
Tracimy szybko wysokość, pomyślała Emma. Ale lecimy Jo domu. Nagle wzdrygnęła
się. Zabrzęczał sygnał alarmowy i na konsoli zapaliły się kolejne światła
awaryjne. - Centrum kontroli, straciliśmy komputer numer trzy! — zawołała
Hewitt. — Straciliśmy wektor nawigacyjny! Powta-rzam, nie mamy wektora
nawigacyjnego. - To pewnie awaria bezwładnościowego systemu pomiaro-
23.
wego — stwierdził Andy Mercer, siedzący obok Emmy drugi specjalista misji. —
[ Pobierz całość w formacie PDF ]