Teologia i choreorafia, Taniec

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
 
Teologia i choreografia
«Theology and choreography»
by Piotr Wojciechowski
Source:
Bond (Więź), issue: 02–03(592) / 2008, pages: 95­98, on 
P
IOTR
W
OJCIECHOWSKI
Teologia
i choreografia
Wolê uznaæ karnawa³ za radosne prze¿ywanie echa Godów, Œwi¹t Bo¿ego
Narodzenia i Trzech Króli ni¿ za postukuj¹ce ju¿ pokutn¹ ko³atk¹ dwuznaczne
nieco „przedpoœcie”. Rozmiar, ontologiczna ranga cudu Bo¿ego Narodzenia
usprawiedliwia ludzi, którzy chc¹ oszaleæ z radoœci, a tajemnica Boga ubiera-
j¹cego Swoj¹ doskona³oœæ i nieskoñczonoœæ w cia³o ludzkie zachêca nawet do
weselenia siê piêknem, sprawnoœci¹, bogactwem cia³a, cielesnoœci¹ objawia-
j¹c¹ wspomnienie raju, obietnicê Królestwa — pewnoœæ zmartwychwstania
przemienionej materii.
Boles³aw Leœmian dziwi³ siê w jednym z wierszy,
¿e nas z takiego Bo¿e stworzy-
³eœ marliwa…
Rzeczownik uzdajany na tê sam¹ mod³ê, co warzywo, paliwo, pie-
czywo, akcentuje i odkrywa nie tylko zdolnoϾ do umierania, ale i cel bytu cieles-
nego. Bóg ubra³ siê na jedno ¿ycie w ludzkie marliwo — czy¿ mog³o siê obyæ bez
tego, aby zyska³o to marliwo zdolnoœæ przeb³yskiwania doskona³oœci¹ w sporcie,
w tañcu, w seksie, w malarstwie aktu, w obrazie zasypiaj¹cego dziecka?
Karnawa³ — który mówi cia³u, miêsu
vale carne
, ¿egnaj miêso, jest po¿egna-
niem d³ugim, hucznym i nostalgicznym zarazem. Nie dziwiê siê tym przyjacio-
³om z Podhalañskiej Akademii Wiedzy, którzy widz¹
kontinuum
miêdzy teologi¹
a choreografi¹, podkreœlaj¹ wyraŸn¹ wy¿szoœæ tych dwu dziedzin ponad inny-
mi, nawet nad matematyk¹ i muzyk¹. Teologia i choreografia nie bêd¹ ju¿
potrzebne w Nowym Jeruzalem, ale spodziewam siê, ¿e to one w³aœnie odpro-
wadz¹ cz³owieka do samych bram, pójd¹ z nim najdalej, tañcz¹c i chwal¹c Pana
prawie do koñca.
Pisz¹c w tym poœwi¹tecznym i karnawa³owym nastroju, chcia³bym sobie
jeszcze przypomnieæ wielkie dary niedawnych Godów. Pierwszy to podró¿
w góry w towarzystwie Benedykta XVI, obecnego ca³¹ sw¹ osobowoœci¹
w encyklice „Spe salvi” kupionej za 3,90 PLN w dworcowej ksiêgarni. Benedykt
da³ nam do czytania wa¿ny tekst eklezjalny, ale te¿ w zadziwiaj¹cym stopniu
osobisty pod wzglêdem intelektu i uczucia, ciep³y, klarowny, g³êboki. Ka¿de ko-
lejne jego odczytanie daje nowe impulsy do refleksji i rachunku sumienia.
LUTY–MARZEC 2008
WIĘŹ
95
Piotr Wojciechowski
Teologia i choreografia
Piotr Wojciechowski
O ojcowskiej i partnerskiej obecnoœci œwiêtego Augustyna w „Spe salvi” nie
trzeba chyba mówiæ — wa¿ne jest, jakie z pism Augustyna wybrano akcenty.
S³owa o wspólnotowoœci wiary i zbawienia staj¹ siê fundamentem nadziei dla
dzisiejszego osamotnienia, nakaz s³u¿by ludziom — upomnieniem dla egoiz-
mu i humanizmu. Zatrzyma³ mnie uzupe³niaj¹cy rozwa¿ania augustyñskie cytat
ze œwiêtego Maksyma Wyznawcy:
Kto mi³uje Boga, nie mo¿e zachowywaæ pieniêdzy
dla siebie. Dzieli siê nimi w sposób Bo¿y, w taki sam sposób wed³ug miary sprawiedli-
woœci
. W komentarzu do tych s³ów papie¿ Benedykt dodaje:
mi³oœæ Boga domaga
siê wewnêtrznej wolnoœci wobec ka¿dego rodzaju posiadania i wszystkich rzeczy mate-
rialnych: mi³oœæ Boga objawia siê w odpowiedzialnoœci za drugiego
.
Czytam i wracam do myœli o zaniedbaniach i zaniechaniach wspó³czesnej
formacji inteligenckiej, brakach dzia³añ charytatywnych o ró¿nej skali. Uczymy
siê dawaæ mi³oœæ, dzieliæ siê chlebem, sprawowaæ opiekê. Zapominamy o tym
skarbie, który jest osobliwie cenny — o dawaniu pracy! Czy umiemy z mi³oœci
dawaæ pracê? Ludzie wykszta³ceni i bystrzy, ludzie inteligenckiej formacji
humanistycznej z rezerw¹ myœl¹ o przedsiêbiorczoœci i przedsiêbiorcach. Na-
wet ci, którym bliska jest skrajnie liberalna opcja ideowa, odczuwaj¹ rodzaj es-
tetycznego za¿enowania, gdy musz¹ „wynaj¹æ kogoœ”. A tymczasem dziœ, teraz,
to wyj¹tkowa potrzeba.
Towary z Chin bêd¹ nieuchronnie wypieraæ wszelkie inne, bêdzie kurczy³o
siê zatrudnienie w produkcji. Przychodzi czas us³ug wszelkiego rodzaju — lecz-
niczych, opiekuñczych, pielêgnacyjnych, zwi¹zanych z budownictwem, miesz-
kaniem, komunikacj¹, rozrywk¹, informacj¹. Jeœli mamy siê „dzieliæ w sposób
Bo¿y” tym, co posiadamy, nie wystarczy gotowoœæ p³acenia za us³ugi — co i tak
godniejsze jest i bardziej rozumne ni¿ ja³mu¿na (bardziej prawicowa) czy renta
socjalna (bardziej lewicowa). Trzeba przypomnieæ sobie ca³¹ naukê Jana Paw³a II
o pracy, jej œwiêtoœci, i wyci¹gn¹æ wnioski.
Jak byæ chrzeœcijaninem i pracodawc¹ — to pytanie nie tylko dla dzia³a-
j¹cych ju¿ przedsiêbiorców. Dla wszystkich wa¿ne jest pytanie — jak potwier-
dziæ, zrealizowaæ swoje chrzeœcijañstwo, tworz¹c bliŸniemu miejsce pracy; pra-
cy sensownej. Dostojewski w swoich zapiskach zes³añczych wspomina, ¿e nie
ma gorszego upokorzenia dla cz³owieka, ni¿ kazaæ mu jednego dnia kopaæ dó³,
nastêpnego zasypywaæ i tak w kó³ko. Praca bez sensu poni¿a, praca sensowna
podnosi na duchu.
Ze œciœniêtym sercem patrzy³em na dziewczyny poprzebierane za anio³y
i santaklausy b³¹kaj¹ce siê po supermarketach, z dzwonkiem i koszem op³at-
ków. Przecie¿ co najmniej dwie trzecie z tych mi³ych panien bywa³o na lekcjach
religii. Te przecie czu³y wredny bezsens sytuacji, w jak¹ je wpakowano, odczu-
wa³y nêdzê swojego zajêcia…
96
Teologia i choreografia
Zostawmy te p³ycizny i wróæmy na g³êbiê œwi¹tecznych radoœci. Drugi dar
wielki tych œwi¹t to by³a pasterka w najstarszym koœció³ku zakopiañskim na
Pêksowym Brzyzku. Budowla szlachetnej drewnianej roboty nie mniej kun-
sztownej ni¿ skrzypce z Cremony czy wenecka gondola. Msza pasterska mia³a
byæ o pó³nocy, ale ju¿ pó³ godziny wczeœniej œwi¹tynia by³a pe³na ludzi — cep-
rów g³ównie, ale i z garstk¹ niema³¹ górali w odœwiêtnych strojach. Podhalañscy
skrzypkowie na ma³ym jak szuflada balkonie chóru d³ugo i starannie stroili in-
strumenty, potem powitali koncelebransów paradnym marszem. T³em dla Mszy
by³ dialog autentycznie góralskiej kapeli i organów, starych gwarowych kolêd
z chóru i kolêd powszechnie, przez ca³y koœció³ œpiewanych.
Z homili¹ wyst¹pi³ kap³an pe³en m³odoœci i si³y — a jedn¹ z tez tej homilii
chce mi siê tu przytoczyæ. Pasterze przyszyli, z³o¿yli dary — i co? Zostawili Mat-
kê i ma³ego Króla Izraela w grocie, wœród byd³a? Nie, zabra³ go któryœ do domu!
Przecie¿ w tekœcie ewangelicznym o pok³onie Mêdrców jest nie tylko okreœle-
nie „miejsce”, ale i „dom”! Kap³an wzywa³ wiêc, abyœmy zabrali Boga ze stajenki
do siebie. Ju¿ po Mszy górale z chóru spontanicznie i z humorem z³o¿yli wszyst-
kim rymowane ¿yczenia, sypnêli hojnie garœciami grosików i owsem z worecz-
ka. Owies z pod³ogi zbierano szczególnie pilnie, z pods³uchanej rozmowy gaŸ-
dzinek wnoszê, ¿e te œwiête ziarna Nocy Narodzenia sypniête w poœciel maj¹
osobliw¹ prorodzinn¹ moc. Takiej pasterki jeszcze w ¿yciu nie mia³em—ici
dwaj m³odzi ksiê¿a, którzy Ofierze przywodzili, pozwalaj¹ mi myœleæ o polskim
Koœciele z t¹ nadziej¹, któr¹ og³asza Papie¿-Niemiec w swojej encyklice.
Wracaliœmy tajemnicz¹, krêt¹ uliczk¹ Kasprusie, rozmawialiœmy o homilii,
a tak¿e o tym, jak dziwnym miastem jest Zakopane, ten kocio³ inteligenckich
mitów, t³umnej demoralizacji, góralskiej dumy i pazernoœci. Miasto, które swo-

prosperity
zawdziêcza nies³abn¹cemu mitowi wiejskoœci. Co roku przybywa tu
stylizowanych knajp z kelnerkami w strojach ludowych, z nastoletnimi pod-
chmielonymi muzykami od niby-góralszczyzny odzianymi w fa³szowane „buko-
we portki”. Czy parzenice do tych spodni robi¹ ju¿ w Hongkongu? Dawny muro-
wany „Dom Partii” na Grunwaldzkiej odziano w œwierkowe p³azy — udaje ju¿
witkiewiczowski zabytek.
W czwarty dzieñ Œwi¹t wpad³ mi w rêce „Dziennik”, wpad³, bo zahaczy³ tytu-
³em „W tym roku cywilizacja rozsta³a siê z natur¹”. To Guy Sorman, modny filo-
zof francuski, z triumfem komunikowa³ o tym, ¿e w 2007 roku liczba mieszkañ-
ców miast wyprzedzi³a mieszkañców wsi. Garœæ celnych i przenikliwych uwag
o zwi¹zkach urbanizacji, globalizacji i laicyzacji zmiesza³ Sorman z g³upstwem
oczywistym, mówi siê teraz — pora¿aj¹cym. Pisa³ bowiem o tym, ¿e urbaniza-
cja sprzyja pokojowi, bo
wielkie konflikty przesz³oœci by³y wojnami ch³opów bro-
ni¹cych ¿arliwie swojej ziemi
,a
pary¿anin i warszawiak jest nie tylko obywatelem
LUTY–MARZEC 2008
WIĘŹ
97
Piotr Wojciechowski
Francji i Polski, ale równie¿ Europy i œwiata. Ma to koj¹cy wp³yw — przynajmniej do
pewnego stopnia — na mœciwe i wojownicze zapêdy.
Rozumiem, ¿e Sorman w gor¹czce przedœwi¹tecznych zakupów i wydatków
mia³ prawo — przynajmniej do pewnego stopnia — paln¹æ tak¹ baliwernê. Ale
¿eby „Dziennik” mnie tym karmi³ w Œwiêta? Ogarniaj¹ mnie mœciwe i wojowni-
cze zapêdy przeciw takim redaktorom. A mo¿e nie mam racji? Mo¿e Sorman
wêdruj¹c wioskami tam w³aœnie, w obejœciach pejzanów, odkry³ fabryki broni
masowej zag³ady, biura handluj¹ce t¹ broni¹, wojskowe sztaby generalne i rezy-
dencje mened¿erów œwiatowych korporacji, graj¹cych w wojnê i pokój w imiê
„logiki zysku”?
To paskudne pisaæ o „cywilizacji rozstaj¹cej siê z natur¹” nie wspominaj¹c
ani s³owem o tym, jaki procent urbanizacji stanowi ludnoœæ wypêdzona ze sta-
bilnego wiejskiego ubóstwa w degradacjê nêdzy faweli i slumsów, zapêdzona
do przyfabrycznych koszar masowej produkcji w Azji. Miasto i miejskoœæ sta³y
siê towarami, które narzuca miliardom perswazja globalnych mediów, operu-
j¹ca fa³szywymi obietnicami. Cieszyæ siê ze „zwyciêstwa cz³owieka nad natur¹”
to wyrzucaæ cz³owieka z porz¹dku natury w chaos zu¿ywaj¹cych siê szybko
protez. Ale protetykê zostawmy, wróæmy w b³ogos³awieñstwa minionych Œwi¹t.
Trzeciego dnia dosta³em bowiem prezent godny dwu poprzednich —
narciarski zjazd z Tarasówki przez Sarkówkê na Koœne Hamry. Towarzyszy³ mi
Julek Klamerus, poeta, rzeŸbiarz, malarz, przewodnik tatrzañski i ratownik gór-
ski, a ¿e znamy siê lat czterdzieœci, by³o o czym gwarzyæ po drodze. Coœ za coœ
— trzeba by³o przedtem podejœæ przez kopny œnieg od Klina w Bukowinie.
A potem, po po³amaniu siê op³atkiem z gaŸdzink¹ Marysi¹, po herbacie
i œwi¹tecznym cieœcie u niej — polany szerokie, puste, nasz œlad pierwszy, jak
drzewiej bywa³o. Kêdy wola, tam droga, byle w dó³. Tam gdzieœ na Butorowym,
na Kotelnicy, na Zgorzelisku t³umy wo¿¹ siê pos³usznie na maszynach, zsuwaj¹
mrowiem po klepisku, obracaj¹ pokornie tryby m³ockarni do pieniêdzy — tylko
po to, abyœmy tu w ciszy i pustce popatrzyli na ca³e Tatry w s³oñcu — od Hawra-
nia po Bobrowiec zwany te¿ Jamburowym Wierchem.
Tak, prosta przyjemnoœæ towarzyskiego zjazdu zosta³a niew¹tpliwie po-
mno¿ona przez œwiadomoœæ naszej nieobecnoœci w m³ynach narciarstwa uprze-
mys³owionego. Jechaliœmy przez naturê od przysió³ka do przysió³ka, a zwyciê-
skie sormanowskie miasto œwiêci³o swoje triumfy w oblepionych parkingami
stacjach sportów zimowych — przyczó³kach miasta.
Piotr Wojciechowski
98
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mariusz147.htw.pl
  •